Publikacje - Alkohol albo życie
Franiu - Sob Sie 07, 2010 20:31 Temat postu: Alkohol albo życie Alkohol albo życie
Z PROF. WIKTOREM OSIATYŃSKIM ROZMAWIA WOJCIECH MAZIARSKI
Znajomy spytał mnie niedawno, co zrobić, żeby przestać pić. Poradziłem, by zgłosił się do ośrodka terapeutycznego i do wspólnoty Anonimowych Alkoholików. Sam przeszedłem tę drogę i wiem, że jest skuteczna. Przy okazji uświadomiłem sobie, jak wiele się zmieniło. Jeszcze kilkanaście lat temu byliśmy wobec uzależnienia bezradni.
- Wtedy niemal nikt w Polsce nie zdawał sobie jeszcze sprawy, na czym polega istota alkoholizmu - problem traktowano w kategoriach grzechu i kary. Alkoholik nie bardzo mógł sobie pozwolić na ujawnienie, że jest alkoholikiem.
Dziś w samej Warszawie istnieje sto sześćdziesiąt grup AA, a w całym kraju jest ich ok. półtora tysiąca. Ludzie wiedzą, że w ich okolicy są inni alkoholicy, którzy nie piją, i że można do nich pójść, by się dowiedzieć, jak oni to robią.
Skąd ta zmiana?
- Pierwsze grupy AA powstały jeszcze w latach pięćdziesiątych w Poznaniu i Warszawie, ale nie rozwijały się przez ponad dwadzieścia lat. I nagle jakieś piętnaście lat temu zaczęły się w Polsce mnożyć jak grzyby po deszczu. Sądzę, że to pierwsza "Solidarność" w roku 1980 przekonała ludzi, że nie muszą czekać na fachowców ze swoimi problemami, lecz mogą sami zacząć je rozwiązywać. Wprawdzie w roku 1981 "Solidarność" została militarnie rozbita, lecz ludzie nauczyli się działać wspólnie. Po stanie wojennym nadal się spotykali, mimo że było to nielegalne. Władze miały trudny orzech do zgryzienia: czy zarejestrować ruch AA, który wprawdzie z polityką nie ma nic wspólnego, ale jednocześnie nie daje się kontrolować? W połowie lat osiemdziesiątych ruch rozwijał się wręcz zbyt szybko, na wyrost...
Jak to?
- Istotą AA jest to, że ludzie spotykają się, rozmawiają i dzielą doświadczeniem, siłą, nadzieją - czyli własną trzeźwością. Dlatego w każdej grupie większość powinni stanowić tacy, którzy mają za sobą chociaż rok trzeźwości. Oni mogą opowiedzieć nowo przybyłym nie tylko o tym, jak pili i jak przerwali picie, ale też jak później zmieniło się ich życie, jakie problemy napotkali i jak sobie z nimi poradzili. Nowa grupa powinna powstać dopiero wtedy, gdy stara zgromadziła już sporo doświadczeń i część jej członków może przekazać pałeczkę dalej.
Nigdzie poza Islandią i Stanami Zjednoczonymi ruch nie rozwinął się tak szybko jak w Polsce. W latach 1987-89 istniało u nas już około pięciuset grup AA. Na początku duża część ich członków miała bardzo krótki staż abstynencki.
Samo uczestnictwo w AA okazało się receptą skuteczną, ale jeszcze skuteczniejsze jest połączenie AA z profesjonalną terapią w zamkniętym ośrodku odwykowym. Wszędzie na świecie sprawdził się model, gdzie pacjenci po terapii są kierowani do wspólnot AA, które potem przez kilka lat są ich sposobem na życie.
Ruch Anonimowych Alkoholików spotkał się jednak z nieufnością w środowisku medycznym.
- Nie dało się tego uniknąć. Lekarze, psychologowie, psychiatrzy nagle dowiedzieli się, że ludzie, którym oni sami starali się bezskutecznie pomóc, zaczęli coś tam robić bez żadnej opieki ze strony fachowców. Część medyków twierdziła, że nie ma naukowych dowodów na skuteczność takiej terapii. Dlatego dziesięć lat temu powołaliśmy Komisję Edukacji w Dziedzinie Alkoholizmu przy Fundacji Batorego, żeby upowszechnić wiedzę o AA wśród lekarzy, psychologów, psychiatrów.
Uznaliśmy też, że wiedzę o uzależnieniu należy upowszechnić wśród ludzi, którzy stykają się z alkoholikami w momentach kryzysowych.
O kogo chodzi?
- Na przykład o szefa w pracy. Jeśli on wie, czym jest uzależnienie, to zorientuje się, że pracownik, który przez kilka poniedziałków nie przyszedł do pracy, najprawdopodobniej zapił. Taki szef rozumie, dlaczego pracownik jest do południa rozdrażniony, a po przerwie obiadowej, podczas której wypił pi- wo, uspokaja się i wraca mu dobry nastrój. Oczywiście majster nie będzie leczył pracownika, ale może mu postawić twarde warunki, na przykład tak: "Jeśli jeszcze dwa razy nie przyjdziesz w poniedziałek, to albo zaczniesz się leczyć, albo będę cię musiał wyrzucić z roboty".
Inną ważną osobą jest ksiądz. On z najróżniejszych źródeł wie dużo o życiu rodzin. Może uświadamiać alkoholikowi, że jest chory i że z tego można się leczyć - ale może też wpychać go w poczucie winy, mówiąc mu, że popełnia grzech, albo przeciwnie: nazbyt wielkodusznie go rozgrzeszać.
Czy księża mogą pomóc żonie alkoholika?
- Mogą przede wszystkim nie szkodzić. Sam słyszałem, jak w świątyni wypełnionej po brzegi kobietami ksiądz grzmiał: "Wy same powinnyście się uderzyć w piersi i zapytać, czy wasi mężowie nie piją przez was, bo dajecie im za mało miłości i serca". Nie można pogłębiać poczucia winy u członków rodzin alkoholików. Tym ludziom trzeba dodać siły, tak by potrafili zarazem być blisko alkoholika, a jednocześnie odmawiać ponoszenia konsekwencji jego picia. To niełatwe zadanie.
Inną kluczową osobą może być sędzia, prokurator lub policjant. Staje przed nimi człowiek, który - powiedzmy - włamał się do sklepu, żeby ukraść flaszkę, pobił kogoś po pijaku lub prowadził samochód po alkoholu. Mogą go po prostu ukarać, mogą go potraktować wyrozumiale, bo to biedny, chory człowiek - ale mogą też powiedzieć mu: "Masz wybór. Albo poniesiesz karę, albo będziesz się leczyć i wtedy kara zostanie złagodzona lub warunkowo zawieszona".
Jednak przymusowe leczenie nie jest skuteczne.
- To, o czym mówię, nie jest przymusowym leczeniem. To przymus dokonania wyboru: albo będę ponosił konsekwencje picia, albo pójdę się leczyć. To się sprawdziło. W USA w ostatnich latach policjanci drogówki jak żadna inna grupa zawodowa przyczynili się do wzrostu liczby członków wspólnoty AA.
Jeszcze jedną taką grupą są lekarze pierwszego kontaktu. Przecież kasy chorych płacą grube miliony za leczenie chorób będących konsekwencją alkoholizmu. Większość uzależnionych skarży się na bezsenność, pocenie się, kłopoty z oddawaniem moczu i mnóstwo innych dolegliwości. Lekarze leczą ich z tego, a nie zadają im podstawowego pytania: ile alkoholu pan (lub pani) pije?
Kolejna grupa: strażnicy i wychowawcy więzienni. Połowa więźniów i ponad 80 proc. recydywistów to ludzie uzależnieni, którzy popełnili przestępstwo dlatego, że są uzależnieni. Nie mówię, że nie należy ich karać. Jednak należy dać im możliwość wyleczenia. I faktycznie, prawie w każdym polskim więzieniu jest dziś grupa AA, realizowane są programy terapeutyczne. Pod tym względem Polska stanowi światową czołówkę
Leczenie alkoholików często kojarzy się z tzw. odwykiem, który istniał w Polsce
już trzydzieści lat temu.
- Wtedy "odwyk" sprowadzał się do doraźnego usunięcia drugorzędnych skutków picia alkoholu. Alkoholik od czasu do czasu ma organizm tak zatruty, że wymaga oczyszczenia - może to zrobić sam, przerywając picie, może też np. przyjąć kroplówkę. Dawniej uważano, że to właśnie jest leczenie. Kończyło się ono zaszyciem esperalu. Potem pacjent wychodził ze szpitala i miał po prostu "trzymać się", nie pić. Jednak większość piła po esperalu, a niektórzy nawet go sobie wydłubywali.
Alkoholizm bowiem nie jest fizycznym zatruciem organizmu, lecz chorobą ciała, duszy, emocji, zachowań i paru jeszcze innych dziedzin życia. Polega na tym, że chory nie radzi sobie z normalnymi problemami życiowymi bez alkoholu. Na początku alkohol mu służy. Człowiek, który nie potrafi inaczej uporać się z nieśmiałością, strachem, stresem, poczuciem krzywdy, które nosi w sobie od dzieciństwa, czy z jakimkolwiek innym przeżyciem - sięga po alkohol. To mu pomaga. Zaczyna więc to lekarstwo przyjmować w coraz większych dawkach i stopniowo "wrasta" ono w całe jego życie.
Dzisiejsza terapia uczy radzić sobie z tymi samymi problemami w inny sposób. Najpierw trzeba odizolować chorego od jego dotychczasowego środowiska i wpoić mu inne nawyki - bo alkoholik ma nawyk reagowania piciem na wszystko, co się zdarza w jego życiu. Ma problem - sięga po flaszkę, spotyka go coś dobrego - sięga po flaszkę. Dlatego wspólnota AA jest tak fantastyczną propozycją. Wystarczy wyrobić w chorym nawyk: idź nie do knajpy, lecz na mityng i pogadaj o tym z ludźmi takimi jak ty.
To wyrabianie nowych przyzwyczajeń obejmuje nawet takie drobiazgi, żeby po obiedzie nie siadać w ulubionym fotelu, w którym alkoholik dawniej pił drinki, bo samo siedzenie w tym miejscu kojarzy się z piciem.
Drugim elementem leczenia jest zmiana myślenia. Myślenie alkoholika jest chore na alkoholizm, opiera się na rozbudowanym systemie iluzji, zaprzeczeń, racjonalizacji, litowania się nad sobą, obwiniania innych. To wszystko trzeba przebudować.
I wreszcie, trzeba przebudować sposób odczuwania i uzewnętrzniania uczuć.
Terapia ma pomóc alkoholikowi rozpocząć przebudowę całego życia. Tę przebudowę chory kontynuuje np. we wspólnocie Anonimowych Alkoholików.
Leczenie dzisiaj to coś zupełnie innego niż "odwyk" sprzed trzydziestu lat. Dużo zmieniło się nawet w ostatnim dziesięcioleciu. Jeszcze niedawno pacjent był kontrolowany i surowo oceniany przez innych członków grupy terapeutycznej. Dzisiaj wiadomo, że człowiek oskarżany i potępiany zaczyna się bronić i taka terapia jest mniej skuteczna.
Czy inteligent z Warszawy łatwiej wyjdzie z uzależnienia niż robotnik niewykwalifikowany spod Słupska?
- Inteligent ma gorzej, bo struktura zaprzeczeń i iluzji w umyśle, którą należy podczas terapii przełamać, jest tak rozwinięta jak ten umysł. Mówiąc inaczej: alkoholizm jest tak inteligentny jak człowiek, który na niego cierpi.
Najtrudniej jest pomóc lekarzom, prawnikom i księżom. Lekarzom - a już zwłaszcza psychiatrom - wydaje się, że wszystko wiedzą lepiej niż terapeuci. Prawnicy potrafią uzasadnić sobie każdą tezę, bo tego ich uczono na studiach. A księża mają chyba wyjątkowo silny mechanizm zaprzeczania, bo czują lęk przed podważeniem autorytetu Kościoła. Natomiast prosty człowiek, który trafia na leczenie - a trafia dlatego, że już nie może żyć dalej tak, jak żył - szuka prostych rozwiązań i nie filozofuje.
Ale z drugiej strony inteligentowi z Warszawy o tyle jest łatwiej, że w wielkich miastach wiedza o sposobach radzenia sobie z uzależnieniem jest powszechniejsza. W Warszawie w ciągu tygodnia odbywa się sto sześćdziesiąt mityngów AA. Natomiast zanim robotnik spod Słupska dowie się, że jest coś takiego jak AA i w końcu dotrze na mityng - minie dużo czasu.
I wreszcie, człowiek bez wykształcenia - a już zwłaszcza mieszkający w okolicach, gdzie trudno o pracę - jest po terapii bardziej narażony na sytuacje frustrujące, na stres - a te zawsze grożą nawrotem choroby. Inteligentowi z Warszawy łatwiej o satysfakcjonującą pracę i takie zagospodarowanie życia, które da mu poczucie sensu i psychicznej równowagi.
Najtrudniej jest uzależnionym chłopom. AA nigdy nie było skutecznym środkiem na wiejski alkoholizm. Długo nie mogłem zrozumieć, dlaczego. Wytłumaczył mi to dopiero Lech Wałęsa. Objaśniłem mu kiedyś, na czym polega AA, a on odrzekł, że to nie zadziała we wsi, do której jeździ na wakacje. Bo tam wszyscy po pracy siadają na ławeczkach i piją samogon, który codziennie stawia ktoś inny - taki jest tam po prostu sposób życia. Olśniło mnie: AA pomaga, gdy alkoholizm rodzi problemy i człowiekowi z tymi problemami jest źle, więc chce coś w życiu zmienić. Jeśli jednak wszyscy codziennie upijają się w trupa i nikt do nikogo nie ma o to pretensji, to żadne AA nie pomoże.
Jeśli alkoholizm jest normą - niewiele da się zrobić?
- Myślę, że jedynym sposobem jest po prostu kapitalizm, który zmienia tę normę. Gołym okiem widać, że od dziesięciu lat coraz mniej jest na ulicach pijanych. Na terapię trafiają coraz młodsi ludzie. Kilkanaście lat temu przeciętny pacjent miał powyżej czterdziestu lat, dziś ma niespełna trzydziestkę. To znaczy, że nie trzeba już upaść tak nisko jak kiedyś, żeby dostrzec konieczność leczenia.
A co się dzieje w środowiskach, które niegdyś piły "zawodowo"?
- Tu, obok mojego domu, od dwóch lat buduje się osiedle i ani razu nie widziałem pijanego robotnika. Przecież dawniej każdy z nich byłby raz w tygodniu uwalony i jego koledzy oraz szefowie by to tolerowali. Na tym polegała ich "solidarność", by wykiwać państwowego pracodawcę. A dziś trzech trzeźwych nie chce pracować za czwartego pijanego. Prywatny pracodawca też na to nie pozwoli. Niestety, za często po prostu wyrzuci pijącego z pracy, a za rzadko da jeszcze szansę pod warunkiem podjęcia leczenia. Społeczna tolerancja dla picia radykalnie się zmniejszyła.
- Oczywiście. Są jednak ludzie, którzy nie są w stanie sprzedać swojego czasu, np. bezrobotni pracownicy dawnych PGR-ów.
Poza tym w PRL młody człowiek w żaden sposób nie był w stanie zarobić np. na samochód, nie mówiąc już o własnym domu czy mieszkaniu. Mógł pić, mógł nie pić - nie miało to żadnego znaczenia. Społeczeństwo konsumpcyjne może się nam nie podobać, ale jednak daje ono alternatywę: możesz albo pić, albo mieć to czy tamto.
Olbrzymi wpływ ma dostępność mieszkań, u nas jeszcze niewielka. Młodzi ludzie, którzy dostają mieszkanie, stają przed wyborem: dwie flaszki czy nowa lampa? W moim pokoleniu małżeństwa mieszkały kątem u rodziców i pomysł, żeby kupować coś do domu, nikomu nie przychodził do głowy.
I wreszcie powiem coś, z czym może nie zgodzić się wiele osób zaangażowanych w profilaktykę antyalkoholową: duże znaczenie ma fakt, że wódka jest w ostatnich latach wypierana w Polsce przez piwo. Oczywiście dla osoby już uzależnionej nie ma to znaczenia. Alkoholik nie może pić ani wódki, ani piwa, ani wina. Jednak w procesie stawania się alkoholikiem nie bez znaczenia jest fakt, co człowiek pije. Choć także towarzyskie picie piwa czy wina może przekształcić się w picie alkoholiczne, w wypadku wódki zagrożenie jest o wiele większe.
Nie dotyczy to jednak osób młodych. Jestem za rygorystycznym przestrzeganiem zakazu sprzedawania jakiegokolwiek alkoholu osobom niepełnoletnim. W wieku trzynastu, czternastu lat człowiek uczy się radzić sobie z różnymi wyzwaniami. Wtedy najłatwiej jest nauczyć się, że najskuteczniejszą odpowiedzią na te wyzwania jest alkohol. W wielu stanach USA na początku lat siedemdziesiątych - a więc w czasach najbardziej liberalnych, gdy znoszono karę śmierci itd. - podniesiono wiek uprawniający do nabycia alkoholu z osiemnastu do dwudziestu jeden lat. Moja żona, która pracuje w ośrodku terapeutycznym, mówi, że do wyjątków należą pacjenci, którzy zaczęli pić po dwudziestym pierwszym roku życia. Niemal wszyscy alkoholicy zaczynali właśnie mając kilkanaście lat - najpierw piwo czy wino, a potem wódkę.
Do wyjątków, o których mówisz, często należą kobiety. Czym się różni mechanizm alkoholizmu kobiecego od męskiego?
- Po pierwsze, inna jest fizjologia organizmu kobiety. Kobieta np. upija się mniejszą dawką alkoholu i szybciej się uzależnia.
Ważniejsze są jednak przyczyny kulturowe. Mężczyźni zaczynają pić wcześniej, bo w naszej kulturze papieros, alkohol i seks często są traktowane jako dowód dorosłości i męskości. Picie alkoholu przez mężczyzn jest więc społecznie akceptowane. Kobiety zwykle nie demonstrują swej dojrzałości w ten sposób. Natomiast wiele z nich przeżywa silny stres w późniejszym wieku, bardzo często w chwili, gdy odchowane dzieci opuszczają dom. I wtedy zaczynają pić.
Przez lata uważano, że alkoholizm jest chorobą męską. Nawet E. Jellinek - pierwszy uczony, który w latach czterdziestych określił go mianem choroby - był przekonany, że kobiety nie chorują na nią i badaniami objął tylko mężczyzn. To przekonanie pokutuje do dziś. Kiedy w alkoholiku mężczyźnie dostrzeżono już osobę chorą, kobieta alkoholiczka wciąż jeszcze uchodziła po prostu za istotę godną pogardy. Dlatego chora kobieta ma o wiele większe wyrzuty sumienia.
Kobiety znacznie częściej niż mężczyźni upijają się samotnie i po kryjomu - i mają mniej okazji do skonfrontowania ze światem zewnętrznym, a tym samym później do nich dociera, że są chore i wymagają leczenia.
A gdy już trafią na leczenie?
- Mają gorzej. Przecież im większy jest ciężar wyrzutów sumienia i pogardy dla siebie, tym trudniej osobie chorej odbudować poczucie własnej wartości - a to jest warunek udanej terapii.
Po drugie, leczący się mężczyzna najczęściej jest otaczany uznaniem najbliższych, którzy traktują go z wyrozumiałością i starają się wesprzeć. Natomiast od powracającej z terapii kobiety otoczenie często wymaga, by wreszcie wzięła się do roboty, zaczęła normalnie prać, gotować, prowadzić dom. Dopiero jak to wszystko "odwali", ewentualnie będzie mieć czas na zajęcie się sobą. O ile oczywiście nie zostanie sama. Bo leczące się kobiety częściej są porzucane, niż leczący się mężczyźni.
To ciekawe, że sama zmiana systemu politycznego i gospodarczego wywarła tak duży wpływ na charakter alkoholizmu w Polsce. Znamienne jest też, że wasza Komisja Edukacji w Dziedzinie Alkoholizmu działa przy Fundacji Batorego, której celem jest pomaganie w budowie nowoczesnego, otwartego społeczeństwa.
- Od początku uważałem, że proces wychodzenia z alkoholizmu i proces wychodzenia z komunizmu są bardzo podobne. I komunizm, i alkoholizm to stan, w którym jednostka nie bierze odpowiedzialności za swoje życie i może winić innych za to, co się z nią dzieje. Homo sovieticus obwinia "Onych", a alkoholik wszystkich i wszystko dookoła - żonę, rodziców, dzieci, złego szefa itd. I w jednym, i w drugim wypadku warunkiem wyzdrowienia jest zobaczenie rzeczywistości taką, jaka ona jest, zrobienie rachunku sumienia i wzięcie w swoje ręce odpowiedzialności za własny los. To nie tylko metafora. Nie jest w końcu przypadkiem, że w państwach komunistycznych alkoholizm był stylem życia.
Wzięcie odpowiedzialności oznacza też ponoszenie kosztów. W wielu polskich ośrodkach terapia jest bezpłatna. Ja sam nic nie płaciłem.
- Mam mieszane uczucia. Leczenie jest chyba skuteczniejsze, gdy pacjent musi za nie zapłacić. Można to oczywiście rozłożyć na raty albo stworzyć system tanich kredytów. Ja przez dwa lata spłacałem koszty terapii, którą przeszedłem w USA. Jeśli ktoś dostał coś za darmo, to nie ma tak silnej motywacji, żeby tego nie stracić. Łatwiej mu napić się znowu z myślą, że w razie czego pójdzie na terapię jeszcze raz.
Oburza mnie natomiast, że prywatne, płatne usługi odtruwania są masowo reklamowane w dziale ogłoszeń każdej gazety - często jako "leczenie alkoholizmu".
To zwykłe oszustwo!
Jak się zorientować, gdzie warto iść po pomoc, a gdzie nie?
Gdzie ma szukać fachowej porady np. żona czy matka alkoholika?
- Może zadzwonić do punktu kontaktowego AA lub AlAnon, tj. wspólnoty członków rodzin alkoholików. Tam się dowie, gdzie i kiedy odbywają się spotkania. Jeśli się wybierze na takie spotkanie, szybko się dowie, co ma robić dalej.
Skąd zdobyć numer telefonu takiego punktu kontaktowego?
- Z pobliskiej poradni odwykowej. Albo z rubryki Telefony Zaufania w dowolnej gazecie.
Wiktor Osiatyński - prof. prawa, konstytucjonalista. Swoje doświadczenie walki z alkoholizmem opisał w książce "Grzech czy choroba". Z ruchem AA zetknął się w USA. Po stanie wojennym przez trzy lata na Uniwersytecie Columbia wykładał "Prawa człowieka w Europie Wschodniej". Był ekspertem komisji konstytucyjnej Senatu. Jego żona, psycholog Ewa Woydyłło, zajmuje się leczeniem alkoholików. Mają córkę Natalię
Alkoholizm jest tak inteligentny jak człowiek, który na niego cierpi. Najtrudniej jest pomóc lekarzom - wszystko wiedzą lepiej, prawnikom - potrafią uzasadnić każdą tezę, i księżom, - mają silny mechanizm zaprzeczania Nie można pogłębiać poczucia winy u członków rodzin alkoholików. Tym ludziom trzeba dodać siły, tak by potrafili zarazem być blisko alkoholika, jednocześnie odmawiając ponoszenia konsekwencji jego picia
WYSOKIE OBCASY nr 34 dodatek do Gazety Wyborczej nr 271, wydanie z dnia 20/11/1999
_________________
|
|
|