DDA - Wiara, Nadzieja, Milosc- historia prawdziwa
dora - Nie Lut 20, 2011 19:10 Temat postu: Wiara, Nadzieja, Milosc- historia prawdziwa Autor: Anna Byra
"Psychologia i Rzeczywistość nr 2/2002
____________________________________________________________
Osoba, której życie chciałabym tutaj opisać to mężczyzna 27–letni. Pochodzi z rodziny z problemem alkoholowym, co odbiło się nie bez echa na jego życiu. Wiem, że jeśli jest w domu alkoholik, to problem dotyczy całej rodziny, dlatego zanim przejdę do dokładniejszej analizy sytuacji życiowych Tadeusza, chciałabym nakreślić sytuację pozostałych członków jego rodziny, a zwłaszcza matki..
Matka to kobieta 50 letnia , pijąca już od 20 lat alkoholiczka, typowy ”toksyczny rodzic” . Przyczynami popadnięcia w nałóg były niepowodzenia w życiu osobistym, niezrealizowane plany i marzenia życiowe. Również późniejsze aborcje w małżeństwie wywołały lęki i nasiliły alkoholizm. Ważną kwestią są objawy jej alkoholizmu, gdyż w poważnym stopniu wpłynęły one i nadal wpływają na rozwój osobowości i późniejsze losy mężczyzny.
Objawy te są bardzo charakterystyczne:
- przemoc: wcześniej fizyczna – w stosunku do dzieci jak i do męża; teraz jest to głównie przemoc psychiczna (np. „wywlekanie” bardzo odległych spraw z przeszłości, które mogłyby w jakiś sposób obrazić lub poniżyć);
- przesadne ubolewanie nad swoim losem (np. „bo ja jestem nikim”, „nigdy nic nie zrobiłam dobrze”, itp.);
- wybuchowość, labilność nastrojów: drobna rzecz, która nie pójdzie po myśli pani Z. potrafi doprowadzić ją do stanu, w którym panicznie krzyczy, wyżywając się na najbliższych, potem wybucha płaczem, znów krzyczy itd.,
- ukrywanie napojów alkoholowych przed członkami rodziny (np. w rękawie futra, itp.). A także napełnianie opróżnionej już butelki wodą - dla niepoznaki, co jest bardzo dziwnym zachowaniem! ;
- kiedy p. Z. wypije niewielką ilość alkoholu można to poznać po tym, iż zaczyna „wielkie sprzątanie” – zwłaszcza pranie – pierze nawet czyste rzeczy!
- wypicie większej ilości alkoholu: inny sposób mówienia („plącze” się język) powtarzanie w kółko jakiejś jednej myśli.
W dzieciństwie Tadeusz był dzieckiem bardzo wesołym, ruchliwym, aktywnym i bardzo wszystkiego ciekawym. Dużo czasu spędzał w żłobkach, potem w przedszkolu. Miał dwóch najlepszych kolegów, z którymi tworzył paczkę „trzech najgorszych przedszkolaków”. Gdy jednego członka owej „trójcy” nie było na zajęciach, pani przedszkolanka oddychała z ulgą.
Kolejną rzeczą, o której chciał dokładniej opowiedzieć bohater mojej pracy był okres, gdy miał on 9, 10 lat. „Moi rodzice nie byli ze sobą szczęśliwi. Matka uważała małżeństwo za życiową porażkę. Tata robił co mógł, żeby tylko na tym wszystkim nie cierpiały dzieci, ale tak się nie dało – nie dało się odizolować od brutalnej rzeczywistości. Gdy byłem na koloniach – moja matka miała romans z jakimś mężczyzną (kierownikiem placówki). Cała kolonia śmiała się ze mnie i z siostry, która z tego powodu płakała po kątach... Pamiętam też, jak tato wyjechał do sanatorium, a do naszego domu na 2 tygodnie wprowadził się "wujek”, którego już nigdy potem nie widziałem...”
Miał 10 lat, gdy uciekł z domu. Ucieczka spowodowana była miesięcznymi wagarami w szkole, o których rodzice nie mieli pojęcia. oraz. sytuacją w domu (ciągłe kłótnie, awantury). Zostawił rodzicom list, w którym wyjaśnił powód swojej decyzji. Poradził, żeby to przemyśleli, a on wtedy wróci do domu. Rodzice zgłosili na policję ucieczkę syna. Stróże prawa znaleźli chłopca na dworcu kolejowym. Opowiedział im całą historię, rodzice wyparli się kłótni „do kogo zwrócić ma się dziecko, skoro nikt wokół nie wie o jego sytuacji, gdyż rodzina na pozór wydaje się idealna?”. No właśnie – nie miał się do kogo zwrócić, więc uciekał – choć nie dosłownie „z domu”, tylko w świat komputerów, książek, starał się jak najwięcej czasu spędzać poza domem.
Opowiadał dokładniej o tym wydarzeniu, jakby to miało miejsce całkiem niedawno, przywoływał wiele szczegółów (był początek października, było zimno). Zapytany o to co czuł odpowiadał: „...uciekłem bo czułem strach przed karą fizyczną. Zostawiłem list rodzicom, bo nie chciałem, żeby się bali o mnie, żeby wiedzieli, że nic mi się nie stało. Miałem nadzieję, że ten dzień wszystko odmieni, że oni to wszystko przemyślą, miałem dość strachu, kłótni, cierpienia...”.
I tutaj po raz pierwszy usłyszałam z ust mojego bohatera słowo: NADZIEJA, zdumiona byłam, że przecież jeszcze niedojrzałe dziecko miało w sobie tak silne poczucie nadziei już tyle przeszło, tyle czuło i to bynajmniej nie były same pozytywne odczucia. Tadeusz miał dużą wiarę – wierzył, że będzie lepiej – jutro będzie lepiej; miał płomień nadziei, ale jak mówił – brakowało mu miłości i ciepła w domu rodzinnym.
Kiedy mi o tym wszystkim opowiadał to rodził się we mnie bunt, chciałam mu przerywać oskarżeniami na rodziców. Moja wyobraźnia pokazywała mi małe, samotne, zmarznięte dziecko na dworcu kolejowym, w którego głowie rozgrywała się wojna myśli. Jednak powstrzymywałam się, bo przecież celem mojego wywiadu było szukanie dobra, szukanie stron pozytywnych, szukanie nadziei. Pomyślałam: „Tak naprawdę kiedy człowiek czuje nadzieję?” – no właśnie. Czuje ją zwykle gdy jest zagrożony, gdy znajduje się w trudnej sytuacji i MA NADZIEJĘ, ŻE BĘDZIE DOBRZE.
Rozmawialiśmy dalej. Mężczyzna przeszedł do kolejnego etapu jego życia – okresu szkoły średniej. „Matka miała wobec mnie ambitne plany na przyszłość, nie bardzo liczyła się z tym czego ja pragnę...” chłopak chodził do liceum, w domu – jak zwykle – raz dobrze, raz gorzej, a czasami dramatycznie. Był alkohol, o którym nikomu nie wolno było mówić. „Dopiero później zrozumiałem, dlaczego nie wolno mówić o problemie alkoholowym – NIE MÓWIĆ – TO PROBLEM NIE ISTNIEJE...”. Problem był bardzo duży, ale też bardzo dobrze tajony, nie wiedział o nim nikt ze znajomych, ani z rodziny, która mieszkała 300 kilometrów dalej. Tadeusz zrozumiał zasadę (fałszywą zresztą) po przeczytaniu książki: „... pamiętam to jak dziś: nie mówić, nie ufać, nie odczuwać..., tak było ze mną – z dzieckiem alkoholika”.
NIE UFAŁ nikomu, dlatego do nikogo nie zwrócił się o pomoc, bo jak? Skoro dziecko powinno nauczyć się ufności w domu, poprzez rodziców. Brak oparcia w dorosłych pozbawia je pewności i rozeznania. Niespełnione obietnice, niedotrzymane umowy, zagubienie dorosłych, niespójność ich działań, niekonsekwencje wychowawcze – wszystko to nie sprzyja kształtowaniu się ufności. Nieufność budzi obronność, a brak porządku rodzi chaos, także wewnętrzny, chaos myśli i nieuporządkowanie życia uczuciowego ( co będzie widoczne w dalszej części pracy).
A co mój bohater miał na myśli mówiąc: NIE ODCZUWAĆ? „... nie chciałem na to wszystko patrzeć, chciałem być z kamienia, nie chciałem nic czuć, zwłaszcza tego lęku, który stale mi towarzyszył i tej niepewności. Bałem się, no bo już na początku szkoły podstawowej rodzice (matka) kazali mi wybrać z kim chciałbym zostać? Myśleli (do dziś zresztą) o rozwodzie. Wtedy nie chciałem wybrać, nie rozumiałem, dlaczego przestali mnie kochać, dlaczego mam wybierać... Nikt ze mną nie rozmawiał – zwłaszcza na trudne tematy. Oznajmiano tylko jakieś informacje...” Dlatego nawet szkołę wybrał z daleka od miejsca zamieszkania, aby być jak najdłużej poza domem. W czasie rozmowy utkwiły mi jednak mocno słowa: NIE MÓWIĆ. Nie rozumiałam, jak to, nie mówić? NIKOMU??? Nawet babci, czy cioci? DLACZEGO? „Ze wstydu, strachu i NADZIEI, że będzie lepiej i że nie jest tak naprawdę najgorzej...”
Zapytałam go czy miał jakiegoś przyjaciela?. Odpowiedział, że nie miał przyjaciół, patrzył też z żalem na kolegów, którzy mieli dziewczyny. On nie miał ani przyjaciela ani dziewczyny – bal się: „... bałem się kogokolwiek zapraszać do domu i bałem się otworzyć, wiedziałem, że nikt i nic nie może dowiedzieć się o naszej RODZINNEJ tajemnicy, dlatego wolałem unikać bliższych kontaktów z ludźmi...” Mojemu bohaterowi było ciężko, ale moment dramatyczny nastąpił, gdy nie zdał matury. Zaczął się koszmar. Matka nie dawała mu żyć, nie przejmowała się tym co czuje syn, tylko tym, że dla niej jest to poniżające, co ona czuje. Nie obchodziło jej to, że to on potrzebuje teraz wsparcia i nawet nie przyszło jej do głowy, że powodem mogła być pogarszająca się sytuacja w domu. Zaczął więc szukać pracy – nie miał wyboru słysząc codziennie: „znajdź sobie pracę, albo wynoś się z domu. Nie będę utrzymywać darmozjada” – była w stanie to zrobić, przecież wyrzuciła z domu córkę która była w ciąży!
Znalazł pracę. Pracował i uczył się w policealnym studium, aby przystąpić ponownie za rok do matury: „... nikt nie wierzył w to, że zdam tę maturę, nawet moja nauczycielka z języka polskiego, która to właśnie mnie oblała. Mówiła, że rok przerwy to za długo. Ale ja uczyłem się i wierzyłem, że zdam ten egzamin dojrzałości...” Ku zdumieniu wszystkich chłopak zdał maturę. A co na to mama? „Każda inna matka pewni cieszyłaby się, ale moja nie byłaby sobą, gdyby nie zepsuła mi smaku szczęścia...” Matka nie umiała być z niego dumna, tylko wypominała mu, że mógł mieć już za sobą rok studiów, a tak to jest do „tyłu”
Kolejnym etapem, ważnym etapem były studia. Dostał się na Politechnikę Śląską w Gliwicach, czym zaspokoił ambicję matki. „Moje studia przebiegały monotonnie – nauka, meldunek w domu, nauka, meldunek w domu, itd.” Meldunek? No właśnie musiał co tydzień przyjeżdżać po kieszonkowe, nie tak jak inni koledzy, którzy jeździli do domu raz na miesiąc, albo rzadziej. On musiał co tydzień zdawać raport co tam na uczelni: „... ale i tak nauczyłem się jednego – kłamać. Można łagodniej powiedzieć: nie mówić całej prawdy, tak do końca. Wolałem nie mówić o nie zaliczonym egzaminie, czy innych, jakże naturalnych porażkach życia studenckiego. Niech matka będzie spokojniejsza... i niech mnie da święty spokój”
Czasami bywał na imprezach (jak to w akademiku), ale dalej czuł niechęć do płci przeciwnej: „Widziałem jak te dziewczyny piją piwo i przypominał mi się dom i ona...” Kolegom mówił, że ma dziewczynę w rodzinnym mieście, ale nie była to prawda. W końcu matka zaczęła interesować się jego życiem osobistym. Na siłę chciała znaleźć mu dziewczynę. Mówiła, że była z tym jego „problemem” u psychologa i on stwierdził, że jest to nienormalne aby chłopak w tym wieku nie miał dziewczyny! „Stwarzała pozory, że martwi się iż nie jestem z nikim związany, a przy każdej lepszej okazji – zwłaszcza na rodzinnych spotkaniach – wyśmiewała i poniżała mnie, mówiąc o starokawalerstwie, ale spływało to po mnie, bo miałem sporo czasu, żeby odczulić się na te docinki. Zamierzałem znaleźć sobie kiedyś dziewczynę, ale dopiero po studiach.”
. W tym co do tej pory opisałam – w życiu mojego bohatera przeplata się cierpienie, wiara, nadzieja. Dziwię się, że mój rozmówca nie załamał się, nie mogę zrozumieć jak to wszystko przeszedł, skąd czerpał siłę??? Czy jak powiem, że właśnie z tego CIERPIENIA, WIARY I NADZIEI – to będzie dobra odpowiedź?..
„Tam, gdzie jest nasza niemoc, tam też jest nasza siła.
Tam, gdzie jest nasza nędza, tam też jest nasza wielkość.
Tam, gdzie jest ciemność, tam także panuje światło...
Jednak tylko WIARA nam może o tym powiedzieć
I jedynie nadzieja pozwala nam to usłyszeć...”
/ Jean Ladriere /
Wiara, nadzieja ... a gdzie jest MIŁOŚĆ?
Oto i ona...
Po III roku studiów wyjechał jako wychowawca na kolonie... i poznał o 4 lata od siebie młodszą wychowawczynię. Już w autobusie długo ze sobą rozmawiali... „jeszcze nigdy z nikim nie rozumiałem się tak jak z nią. Często słyszałem w filmach i w życiu. Rozumieliśmy się jakbyśmy znali się od zawsze – teraz te słowa nabrały mocy. Jedyna rzecz, która przerażała mnie w tej dziewczynie to jej otwartość i szczerość. Bez ogródek opowiadała o sobie. A ja? Co ja mogłem jej opowiedzieć? Że pochodzę z nieszczęśliwej i chorej rodziny? Postanowiłem stworzyć swój wizerunek, taki, aby jej się spodobać, coś naprawdę, coś z fantazji (np. szczęśliwa rodzina)”. Tak też postąpił, opowiadał o swojej szczęśliwej rodzinie, a także o licznych „podbojach”, a ona wierzyła w to wszystko i czasem nawet była zazdrosna, bo chcąc nie chcąc zakochali się w sobie. Oboje. Oczywiście nie mówili sobie tego wprost, ale było to widać w ich oczach.
Pewnego dnia na koloniach organizowano śluby kolonijne. Dzieci podpowiadały aby pan Tadeusz oświadczył się pani Zosi: „Długo zbierałem się na tę decyzję jednak pewnego wieczora powiedziałem wszystko albo nic i poszedłem do swojej wybranki z czekoladą zamiast złotego pierścionka. Zgodziła się”. Odbył się ślub kolonijny. On denerwował się jakby to było naprawdę, nawet pomylił się przy wypowiadaniu słów fikcyjnej przysięgi. Po ceremonii ślubnej, było przyjęcie (kolacja), a później wesele (dyskoteka) „... a we mnie toczyła się wojna... Poprosiłem na chwilę swoją „żonę” i zapytałem "co byś powiedziała gdyby to było naprawdę?” Dziewczyna stanęła jak zamurowana – nie wiedziała co odpowiedzieć. „kto by wiedział po tygodniu znajomości?”
Kolonie dobiegały końca. Przyszedł czas na pożegnanie, ale oni nie chcieli, żeby to tak się skończyło; to nie mogło się tak skończyć! Zaczęli się spotykać; jego rodzice byli na wczasach, więc nic nie zakłócało ich sielanki. Jednak kłamstwo nie jest dobrym fundamentem związku. Pewnego dnia Zosia zorientowała się, że coś jest nie tak. Tadeusz wydał jej się zimny, już nie chciał rozmawiać tak jak na koloniach. Był bardzo zamknięty. Czasem chciał wyznać jej całą prawdę, ale bał się, że utraci jej zaufanie, że osoba której zaufał, pokochał – zostawi go. Pewnego razu zaczęła prosto z mostu – „dlaczego tak postępujesz, już nie jesteś taki jak wcześniej. Kim ty jesteś? Dlaczego jesteś taki oziębły, lodowaty? Co się stało? Czy w Twoim wcześniejszym związku było tak samo czy lepiej?” Odpowiedział: „LEPIEJ”.
Wtedy ona bardzo mocno zaczęła płakać i mówić, że już ma dosyć, bo nie wie co się z nim stało. On też zaczął płakać i wybuchnął jak wulkan. Zaczął jej mówić o matce alkoholiczce, o tym, że jest nikim dla niej, że jego rodzina to jedna wielka porażka, że nie miał wcześniej dziewczyny, bo bał się, że to co opowiadał to fantazja, kłamstwo... i ona powinna go zostawić??? NIE, nie zostawiła go. Choć bardzo mocno wtedy się przestraszyła.
Pierwszy raz zderzyła się tak blisko z problemem alkoholizmu, tyle na ten temat mieli przecież na psychologii i na pedagogice, a mimo to bardzo się wystraszyła, „bo jeśli Tadeusz będzie taki jak jego mama, przecież wcale go nie znam”. Od razu zrozumiała dlaczego on tak fantazjował – przecież to swoisty mechanizm obronny na jakże trudną sytuację. Nawet nie miała do niego żalu. Tamtego wieczora powiedział jej też po raz pierwszy, że ja kocha i było to dla niej najważniejsze; powiedział też, że jest pierwszą osobą która wie o tym wszystkim. Ucieszyła się, że otworzył się przede nią i przyrzekła, że da z siebie wszystko, żeby mu pomóc. Wiedzieli oboje, że czeka ich ciężka droga, ale postanowili, że przejdą przez nią razem.
|
|
|