To jest tylko wersja do druku, aby zobaczyć pełną wersję tematu, kliknij TUTAJ
Witaj na stronach niepije.com.pl
Forum wsparcia, dla osób uzależnionych i współuzależnionych od alkoholu.
Dawniej niepije.net

Nie piję więc jestem. - Zaczęło się 17 maja 1991 r.

Mietek - Wto Sty 11, 2011 23:13

Skoro więc jednak postanowiłem się terapeutyzować, powiedziałem sobie nie ma odwrotu.
Oczywiście zaczęło się od grupy wstępnej. Jako ten niecierpliwy jeszcze przeżyłem swoje pierwsze rozczarowanie, bo wolałbym już być w terapii podstawowej. Szybko mi to wytłomaczono, że w trzeźwieniu nie ma na skróty, lecz wszystko po kolei i w swoim czasie.
Na pierwszych zajęciach terapeutycznych oczywiście zapoznanie ze współuczestnikami, wzajemne obserwowanie jedno drugiego pierwsze opowieści o sobie, oczywiście pierwsze niewiarygodne czasem wątki, jednak przyzwyczajony już co nieco do słuchania, przyjmowałem to z zadziwiającym jak na tamten mój czas spokojem.
Na koniec pierwszych zajęć, podanie tematów poszczególnych zajęć i zadanie opracowywania tych tematów pisemnie.
Ot chaliera, w wieku 41 lat przyszło mi znów czuć się jak w szkole :-| .
Najpierw lekcja, potem na koniec zajęć zadanie domowe, natomiast w domu odrabianki :-> .
Wróćmy do tematyki.
Otóż niezaprzeczalny fakt, którego się nawet nie spodziewałem, a który utwierdził mnie o szkolnym przekonaniu.
Z książeczki "Życie w trzeźwości" zostało podane dwanaście tematów do przerobienia.
Do dziś nie wiem jakim kryterium kierowali się Ci którzy program grupy wstępnej ustalali, bo nie było to kolejnych 12 tematów jak w książeczce, tylko wybiórczo, nawet nie po kolei, bo pierwszym tematem dla nas był 20 temat z książeczki.
Zatem tematyka:
1. Pamiętajmy nasze ostatnie pijaństwo.
2. Pamiętanie, że alkoholizm to nieuleczalna, postępująca, śmiertelna choroba.
3. Powstrzymanie się od pierwszego kieliszka.
4. Przestrzeganie planu 24 godzin.
5. "Zaczynajmy od spraw najważniejszych".
6. Strzeżmy się uczucia gniewu i urazy.
7. Obrona przed samotnością.
8. Stosowanie "Modlitwy o Pogodę Ducha".
9. "Spiesz się powoli".
10. "Żyj i daj żyć"
11. Uczęszczajmy na spotkania AA.
12. Nie rozczulajmy się nad sobą.

Oczywiście kiedy przeczytałem powyższą tematykę jeszcze raz nasunęło mi się mnóstwo pytań, których nawet nie zdązyłem zadać.
Jak już wspomniałem wcześniej, moimi terapeutami byli trzeźwiejący alkoholicy. Więc zaraz po podaniu tematyki, Andrzej-terapeuta zaczął opowiadać i przedstawiać nam jak to on zaczynał, jak potem podchodził do każdego z tematów. Tu chylę czóła przed naszymi terapeutami, bo przynajmniej na wstępie dowiedziałem się jak trzymać długopis i od czego zaczynać kiedy przyszło mi się mierzyć z każdym po kolei tematem.

cdn.

Mietek - Pon Sty 17, 2011 21:56

Zatem od tematu pierwszego grupy wstępnej zaczynam;
"Pamiętajmy nasze ostatnie pijaństwo".

Nie przypadkowo w tytule nie piszę o ostatnim kieliszku. Kieliszek to tylko mała porcja alkoholu, natomiast ja nie potrafiłem na tej małej porcji skończyć. W ostatnim i nie tylko, okresie mojego picia, każdy prawie kontakt z alkoholem kończył się dość potężnym pijaństwem, ostatnie to były już destrukcyjne ciągi.
Ten który chcę opisać jako ciąg był ostatni, jako pijaństwo przedostatni, z tego względu że ostatnim pijaństwem było zapicie, po którym za wyjątkiem kaca, również moralnego, nie poniosłem innych poważniejszych konsekwencji. Natomiast po ostatnim ciągu, tych konsekwencji było dość dużo, co najważniejsze były to kosekwencje najpoważniejsze.
A zaczęło się prozaicznie, bo w Lany Poniedziałek, Świąt Wielkanocnych 1991r a były one pod koniec marca.
Wiadomo jak Lany Poniedziałek więc trzeba polać, a że teść za kołnierz nie wylewał, szwagier jeszcze lepszy, o mojej pijącej pani i jej siostrze już nie wspominam, więc towarzystwo do pijaństwa doborowe.
Muszę w tym miejscu nadmienić, że po raz pierwszy od blisko 15 lat w tym roku złamałem wielkopostne postanowienie o abstynecji, choć było to trzykrotnie tylko jak mi się wtedy wydawało piwo, choć na jednej butelce przez ten trzykrotny kontakt nigdy się nie skończyło, nie mniej za wyjątkiem własnego poczucia winy, konsekwencji nie poniosłem.
Jednym słowem Święta, więc jak tu nie wypić. Nawet nie pamiętam ile butelek wtedy z tym swoim towarzystwem opróżniłem, ważne że wtorek poświąteczny, był nie do zniesienia, o pójściu do pracy nawet nie wspominam. Wystarczył jednak telefon, więc dzień wolny. A jak wolne to wiadomo, trzeba leczyć kaca. Jeden klin, drugi, a potem to już z górki, kolejny urwany film, nie wiadomo jak dzieci położone spać zostały, nie pamiętam nawet z kim ostatnie łyki piłem.
Po tej dwudniówce jednak trzeba było przecież popracować. A pracowałem w Rejonie Gazowniczym jako inkasent.
Cóż, jakoś do tej pracy dotarłem, koleżanka zaparzyła kawę/szatana/, pobrałem książki rozliczeniowe i hajda w teren. Nie powiem co do pracy wtedy jeszcze na początku ciągu wykonywałem ją dość dobrze, aczkolwiek jeśli wśród odbiorców ktoś piwo zaproponował nie odmówiłem. I tak bujałem się przez cały koniec marca i cały kwiecień.
1 maja, święto pracy więc cóż, trzeba to święto uczcić. Nie ważne w jakim towarzystwie, nie ważne że pod chmurką, aby tylko się napić. Dziś nawet tego towarzystwa nie bardzo pamiętam.
2 maja, moje urodziny, jak ich nie uczcić? Precież to nawet Bozia by się pogniewała. Więc od rana wiadomo. A że dzień wolny był, bo przecież 3 maja też święto, więc można było sobie pozwolić. Całe to urodzinowe pijaństwo skończyło się tym że nawet nie pamiętam w jaki sposób ale ocknąłem się dopiero 7 maja, z przestrachem że może to się skończyć dyscyplinarką, jeśli nie załatwię jakiegoś zwolnienia. Po raz pierwszy w życiu chciałem z tej opcji skorzystać. Wiadomo w poradni psychiatryczno-odwykowej można było dostać nawet wsteczne zwolnienie, więc postanowiłem się tam udać. Najgorzej jednak było z dotarciem do poradni. Po drodze rożno, taka dość duża buda z piwem oczywiście. Wstąpiłem, bo jak tu o suchym pysku z lekarzem rozmawiać? Gorzej się stało, bo jak postanowiłem stamtąd wyjść, lekarza w przychodni już nie było. Tym sposobem bujałem się kolejne prawie dwa tygodnie.
Wtedy dopiero zdałem sobie sprawę z tego co narobiłem.
Opisałem to w poście zatytułowanym jak temat.
Natomiast co do konsekwencji, te były jednak jak na tamten czas mi się wydawało tragiczne.
Kolejna utrata pracy,już 17-ta, kolejny kac, kolejne wyrzuty sumienia, potworny już moralniak, kolejne chęci ucieczki od życia/myśli samobójcze/, kolejne nawet wtedy nie umiałem tego nazwać, poczucie winy i wstydu, a do tego jeszcze poczucie nic nie wartości. Dno kompletne, strach to dość łagodne określenie, bo to naprawdę była panika, dodatkowo jeszcze dzieci które widziałem baraszkujące po mieszkaniu i pijana ex w łóżku.

Dobrą stroną tego dnia, było to że nareszcie po 28 latach kontaktów z alkoholem ujrzałem swoje dno..
I co najważniejsze, od tego dnia nastąpiło moje od tego dna odbicie

Mietek - Wto Sty 25, 2011 22:48

Wróciłem do codzienności.
Po ostatnich przeżyciach , mimo wszystko trzeba żyć dalej, tą co odeszła w pamięci pozostawić, bo temat niestety sam się nie pociągnie.
Jak już wspomniałem na grupie wstępnej było 12 tematów, jeden już opisałem więc na drugi czas przyszedł;
"Pamiętajmy że alkoholizm to nieuleczalna, postępująca, śmiertelna choroba".

Nie od razu wraz z pierwszym kontaktem z alkoholem stałem się alkoholikiem. Choć z drugiej strony te nawet dość rzadkie wtedy kontakty z alkoholem, wiązały się z tym, że ja lubiłem mieć rausza. Jeżeli go nie osiągnąłem, nie uważałem że był to czas wykorzystany. Wychodzi więc na to, że moja psychika wymagała tego rausza.
I tu pojawia się pierwsza oznaka, psychicznego podłoża choroby alkoholowej. O ten alkohol upominała się właśnie moja psychika.
Przecież mój pierwszy kontakt z alkoholem nastąpił w wieku 13 lat. Tyle miałem lat kiedy kończyłem szkołę podstawową, z racji tego że posłano mnie do szkoły w wieku 6 lat, a moje pokolenie kończyło jeszcze 7 -mio latkę. Siłą rzeczy byłem o rok młodszy od swoich kolegów, natomiast z racji tej że w tym czasie sytuacja była taka, a nie inna, uczęszczali ze mną do jednej klasy koledzy, którzy kończąc podstawówkę mieli lat 16, 17, było nawet dwóch 18-latków. Kiedy się więc z nimi na zakończenie roku napiłem, co więcej, nawet kupiłem butelkę wina marki "Jabcok", czy jak kto woli "Czar PGR-u" :-) , to wtedy zostałem przez tych starszych poklepany po plecach, pochwalony, zaakceptowany jednym słowem, choć do tej pory byłem raczej tym z którego się podśmiewano, bo małolat.
Tak samo było w wojsku. Przecież kiedy wyrzucili mnie z jednego technikum, pośrednio dzięki alkoholowi, z drugiego, też min przez notoryczne piwkowanie, a co za tym idzie brak postępów w nauce, jedynym wtedy wyjściem było dla mnie powołanie do wojska, konkretnie podoficerskiej szkoły zawodowej i tak w wieku 17 lat zostałem zaszczycony powołaniem do tejże szkoły. Wielkim osiągnięciem z mojej strony było ukończenie tej szkoły, i mianowanie na pierwszy podoficerski, zawodowy stopień. A miałem wtedy 19 lat. I znów najmłodszy wśród kadry. Więc chęć wykazania się przed starszymi kolegami, zarówno służbą jak i wiekiem, była nadrzędnym moim celem. A że dotyczyło to bardziej alkoholu jak innych dziedzin życia, cóż takie to były czasy.
Ważne że psychicznie czułem się dość dobrze, natomiast nie brałem pod uwagę konsekwencji moich kontaktów z alkoholem :-|

Mietek - Wto Sty 25, 2011 23:18

Tak trwało to przez cały mój okres picia. Ważne było się napić, konsekwencje w grę nie wchodziły absolutnie, do czasu kiedy ta psychika nie zaczęła siadać, do czasu że naprawdę wszystkiego zacząłem się bać, do czasu aż miałem praktycznie dość alkoholu, a jednak piłem do czasu aż nawet trzykrotnie, aczkolwiek nieudanie, chciałem ze sobą skończyć.
Pod względm psychicznym więc już pod koniec okresu moich kontaktów z alkoholem byłem po prostu psychicznym wrakiem człowieka.
Natomiast kiedy tylko mam okazję, to Najwyższemu dziękuję za to, że oszczędził mój organizm i destrukcyjne działanie alkoholu na niego. A może alkohol nie zdążył jeszcze zrobić fizycznego spustoszenia w moim organiźmie, w każdym bądź razie obcy mi jak dotąd jest destrukcyjny wpływ alkoholu na mój układ krwionośny, pokarmowy, czy też wątrobę, trzustkę itp. itd.
Wiem jednak z obserwacji moich znajomych, obydwu płci że nadmierny kontakt z alkoholem, to pewna śmierć.
Jedna z naszych koleżanek AA zmarła po kolejnym zapiciu, dostając potężnego krwotoku wątrobowego. Marskość wątroby właśnie ją wykończyła. Inny z kolegów doznał z powodu nadużywania alkoholu pęknięcia mięśnia sercowego, Marek o którym wspominałem w swoim pierwotnym temacie, stracił prwie płuca.
Nowotwór złośliwy płuc w wyniku nadużywania alkoholu, a potem cyklicznego zapijania.
O swojej ex o której ostatnio też wspominałem, mogę napisać tylko tyle, że wszystko na co alkohol działał destrukcyjnie, było u niej dokładnie zaatakowane. Marskość wątroby, owrzodzenie trzustki, dwunastnicy, żołądka, zapalenie węzłów chłonnych, postępująca tarczyca, to wszystko było "leczone alkoholem", do czasu oczywiście, bo dziś to ona jest moją ex, ale ŚP.

Dlatego też wszystkim swoim znajomym, kolegom co i rusz powtarzam,
"jeśli nie chcesz żyć, pij dalej i coraz więcej". Tylko wytrzymaj te bóle które przed śmiercią będą twoim przekleństwem.

Nie będę opisywał tu kolejnych faz postępu choroby alkoholowej, te opisane są w temacie zamieszczonym w naszej forumowej bibliotece.

Mietek - Nie Sty 30, 2011 18:18

Następny temat na terapeutycznej grupie wstępnej;
Powstrzymanie się od pierwszego kieliszka.

Nie wyliczę ile to razy mówiłem, ile razy podchodziłem do próby wypicia niewielkiej ilości alkoholu podczas towarzyskiego spotkania, czy też teraz, dziś to na pewno się nie upiję.
Wszystkie te moje próby, niestety kończyły się fiaskiem.
Na weselu brata, pilnowałem sie do północy. Potem było; a co tam będę się ograniczał, mam opuszczać kolejki?, nie dotrzymam kroku innym? Przecież jestem młody, silny więc gorzałka mi nie straszna.
Niestety skończyło się to totalnym fiaskiem, z padnięciem na podwórku, wymiotami, poobcieranymi łokciami, pobrudzonym ubraniem włącznie. O opóźnionym powrocie do domu nie wspomnę, przecież trzeba się było doprowadzić do kultury.

Podczas koleżeńskiego spotkania z jednym z kolegów, nie udało mi się namówić go na większą popijawę.
W mojej ulubionej "Renecie", raptem po kawie, po dwie lampki winiaku, pogadać o starych polakach i do domu.
Kolega oczywiście poszedł, ja natomiast niestety czując się za trzeźwo, nie musiałem długo szukać następnego kompana do wypitki, natomiast do domu wróciłem prawie na czterech. Oczywiście pożytku ze mnie w domu nie było, rano z kolei kac, więc po drodze do pracy trzeba było po drodze zaliczyć piwo, przemycić do zakładu następne dwie butelki piwa, a cały czas pilnować się przed przełożonymi.

Tych przykładów mógłbym podać dosłownie setki, najbardziej przekonało mnie o szkodliwości pierwszego kieliszka moje zapicie, które opisywałem w temacie Aneczki. Kolejny raz przekonałem się o tym że powiedzenie zasłyszane na mityngach; "W składzie pociągu, zabija lokomotywa, a nie ostatni wagon", ma swoje uzasadnienie.
Nie jestem w stanie opisać dziś tego co działo się w moim żołądku, w moim mózgu, bo przecież od niego się wszystko zawsze zaczynało, w każdym bądź razie, po wypiciu niespełna 150g bimberku, poczułem tak potworną chęć dalszego wypicia, że nie pomogło nawet wyjście z dziećmi na spacer. Zamiast ich wtedy pilnować, z nimi rozmawiać, ciągle myślałem o tym co by tu zrobić, żeby choć trochę się jeszcze napić.
Co więcej, nie miałem już tego komfortu picia. Przecież od dwóch niespełna miesięcy chodziłem na mityngi.
Nawet w tym momencie zastanawiałem się jak tą wiadomość o swoim wypiciu przedstawię na mityngu.
Przeważyła jednak chęć wypicia. Bezsilność totalna wobec alkoholu. Wróciłem do domu nie tylko z dziećmi, ale zaopatrzony jeszcze w dwie butelki wina, które nb. wypiłem sam. Potem jeszcze z sąsiadem 3/4 i kolejny raz, na szczęście jak dotąd ostatni, padło mi się jak po uderzeniu pneumatycznego młota.

Mietek - Nie Sty 30, 2011 18:49

Oczywiście nie obyło się bez konsekwencji.
O fizycznym kacu wspominał nie będę, bo to pikuś dosłownie naprzeciw tego co działo się w mojej głowie.
Jak wspomniałem od dwóch blisko m-cy uczęszczałem na mityngi AA. Chociaż niewiele, jednak co nie co na nich słyszałem. Mimo to jednak sięgnąłem. Zarówno po ten pierwszy kieliszek, jak i następne.
Powiedziałem o Tym Felkowi, wtedy już pracowałem w jego firmie, powiedziałem o tym współpracownikom A-owcom, jednak poczucie winy, poczucie wstydu, złość na samego siebie, strach, niestety w tym dniu brały nade mną górę.
Nawet podejście Felka, jego informacja w moim kierunku że zapicie niejako wkalkulowane jest w tą chorobę, że on też kilka razy zapijał, informacje kolegów, że i oni też swego czasu ulegli, nie były mi wtedy pomocą.
Oczywiście wieczorem mityng. Szedłem na ten mityng jak na ścięcie. Jednak mimo tego że nawet miałem chwilę zawachania, dotarłem. W trakcie dzielenia się radościami i problemami postanowiłem o tym swoim wyczynie powiedzieć.
Przyznam się że nie wiem czy to był strach, czy odwaga, jednak w trakcie mojej wypowiedzi, ręce i głos drżały mi jakbym super delirki dostał. Dobrze że znaleźli się przyjaciele którzy przytrzymali mnie za ręce, bo chyba bali się że przez to moje drżenie rąk dziurę w stole wybiję.
Zwrotów oczywiście otrzymałem co nie miara, nie wszystkie od razu do mnie trafiły, po mityngu znaleźli się przyjaciele którzy dodatkowo jeszcze mną się zaopiekowali, więc jakoś jak moje trzeźwienie. Dzień po mityngu na którym o zapiciu poinformowałem przyjaciół podjąłem decyzję o terapii, na którą już zgłosiłem się z pełną odpowiedzialnością i której potem nie odpuściłem, mimo że różnie na niej bywało.na początek trochę mi ulżyło.
Jednak ten moralny kac, tak szybko nie ustąpił, trzymał mnie jeszcze prawie tydzień.
Chyba właśnie strach przed nim trzyma mnie do dziś i pozwala zachowywać abstynencję.
Zapicie, jak dziś spoglądam na nie z perspektywy czasu, miało jednak jeden bardzo pozytywny wpływ na mnie i na moje dalsze decyzje i postępowanie. Otóż dzień po mityngu powstała we mnie myśl i decyzja o podjęciu terapii, na którą szybko się zgłosiłem i której w późniejszym już okresie nie odpuściłem.

dora - Śro Mar 02, 2011 21:59

Mieciu czy ciag dalszy bedzie? <mp3>
Halinka - Pią Mar 04, 2011 10:56

Ja też czekam :lol:
jacek78 - Pią Mar 04, 2011 13:56

Wiosna się robi :-P i czy Mieciu bedzie miał czas teraz aby pisac cd. :?:
Coś ostatnio długa przerwa jest :roll:

Halinka - Pią Mar 04, 2011 16:24

jacek78 napisał/a:
Coś ostatnio długa przerwa jest :roll:
Wiecie myślę,że Mieciu nie pisze, ponieważ myślał,że tego nie czytamy, bo nie komentujemy.
jarox48 - Pią Mar 04, 2011 16:32

MIECIU jeżeli tak jest jak pisze HALINKA to bądź pewny,że ja z wielkim zaciekawieniem czytam Twoją historię......zresztą nie tylko Twoją ,gdyż ostatnio jak wiesz pojawia się coraz więcej szczerych wyznań na forum......dla mnie zaczynającego trzeźwienie jest do bardzo pouczające i zarazem motywujące.......

Pozdrawiam <czesc>

Jarek alkoholik

bacha - Pią Mar 04, 2011 21:52

jarox48 napisał/a:
MIECIU jeżeli tak jest jak pisze HALINKA
No Mieciu ja chyba nie muszę Ci nawet tego mówic :-P .Czytam ,a jakże.Pozdrawiam i wracaj do tematu. :->
Mariusz - Pią Mar 04, 2011 22:01

No bo to samo życie, a ja nie bardzo lubię je komentować, wolę wyciągać wnioski.
Czekam oczywiście na kontynuacje <czesc>

Karlarzysta - Sob Mar 05, 2011 09:42

Mieciu.
Mietek - Nie Mar 06, 2011 10:08

Dzięki Wam za mobilizowanie mnie :-D
Trochę ostatnio poleniuchowałem w temacie, bo dość dużo miałem zajęcia w realu.
Obiecuję Wam jednak że będziecie mieli co poczytać :lol:



Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group