To jest tylko wersja do druku, aby zobaczyć pełną wersję tematu, kliknij TUTAJ
Witaj na stronach niepije.com.pl
Forum wsparcia, dla osób uzależnionych i współuzależnionych od alkoholu.
Dawniej niepije.net

Nie piję więc jestem. - Zaczęło się 17 maja 1991 r.

Mietek - Nie Mar 06, 2011 14:41

Zgodnie z obietnicą, jadyma z tym koksem.
Przestrzeganie planu 24 godzin
Od pierwszego mityngu słyszałem, Dziś nie piję, Dziś jest najważniejsze, Liczy się tylko dzisiaj.
To było dla mnie niewyobrażalne. Jak to? Przecież od dzieciństwa miałem wpajane; ucz się w przyszłości będzie ci łatwiej, nie zjadaj wszystkiego dzisiaj, na jutro też niech trochę zostanie, w pracy zawsze, no może bardzo często było mówione, nie dam rady dziś, jutro też jest dzień.
A tu dzisiejszy dzień - najważniejszy.
Oj, dużo wody w rzekach spłynęło do naszego Bałtyku żebym to zrozumiał.
Pomogła w tym rozmowa z Andrzejem, moim przyjacielem który dość dokładnie mi to wyjaśnił i to na podstawie tego, co wcześniej właśnie w pracy słyszałem. Że jutro też jest dzień. Że jutrzejszy dzień też zaczyna się od wschodu słońca, od pobudki, od codziennych porannych czynności higienicznych, od tego wszystkiego co potem będę robił, przeżywał, w czym działał, w czym będę uczestniczył.
Natomiast dziś właśnie potrzebne jest,abym się nie napił, żebym popracował, pojadł, pożył, poszedł na mityng, żebym ten dzień przeżył.
Jeśli natomiast rano się obudzę, mogę znów przeżywać dzień tak samo jak wczoraj, z tymi samymi postanowieniami, że może dojść jeszcze coś więcej, że mogę rozwinąć to co zaplanowałem sobie wczoraj, lub nawet kilka dni temu, ale zawsze każdy dzień zaczynam od nowa.
To samo z zakończeniem dnia. Dziś się nie napiłem, dziś popracowałem, dziś zrealizowałem w całości lub częściowo to, co wczoraj, lub wcześniej zaplanowałem, dziś mogę udać się na zasłużony odpoczynek.
Tak samo mogę postąpić od nowego rana, od nowego wschodu słońca, od nowej pobudki mojego już co nie bądź wypoczętego przez noc ciała.
I tak kolejne dni, tygodnie, miesiące, każdy dzień niech się powtarza, każdy dzień niech przynosi coś nowego, każdy dzień niech pozwoli mi się rozwijać.
Wydaje się to tak proste, że aż śmieszne. A jednak dlaczego takie trudne.
Otóż te trudności to tylko wytwór mojej chorej wyobraźni, albo tego czego jeszcze się w życiu nie nauczyłem.
Trwało to trochę i musiało prawie cztery miesiące upłynąć od moich zaślubin ze Wspólnotą AA żebym zrozumoiał znaczenie wcześniej zasłyszanego motta; Przeżyj dzisiejszy dzień tak, jakby to miał być ostatni dzień twojego życia.
Po następnym pół roku, już nie musiałem zastanawiać się nad sensem myśli, którą wypowiedział kolejny z moich przyjaciół.
Kazio przytoczył taką właśnie myśl, którą i ja staram się rozpowszechniać, nawet na tym forum ją już przytaczałem;
"O przeszłości należy pamiętać,
o przyszłości można myśleć,
żyć natomiast trzeba tu i teraz. dziś właśnie"

O tekście w naszej biblioteczce " Właśnie dzisiaj" który aż bił w oczy kiedy zawsze otwierałem Małą Książeczkę AA, już nawet nie wspominam.
A inne przypowieści? np. wczoraj to przeszłość, dziś jest aktualne, a jutro? przecież może nie nastąpić.

Mietek - Nie Mar 06, 2011 14:44

Piąty temat; "Zaczynajmy od spraw najważniejszych".
Jakże ciężko było mi określić to co w moim życiu, w moim wykonaniu, w moim działaniu wydawało by się być najważniejsze.
Przecież wiele spraw, wiele działań, które podejmowałem było ważne. Wiele myśli, też miało swoje podłoże i trzeba było się nimi zajmować.
A ile problemów do rozwiązania?
Ja przestałem pić, ale dlaczego nie daję rady z piciem mojej partnerki, ja potrafiłem przyznać się do alkochoroby, dlaczego ona nie chce?, ja pracuję, po pracy choć zmęczony, zajmuję się domem, bo pani pijana, albo nie ma jej wcale.
Tych spraw, problemów wydawałoby się jest mnóstwo, co więcej wydają mi się niektóre nie do rozwiązania, wszystkie jednak pozostają ważne i to w jednakowym stopniu.
Otóż okazało się po raz kolejnyn jakie jest chore moje myślenie, jak bardzo mylę się w swoich rozmyślaniach.
Nie da się wszystkich problemów wrzucić do jednego worka, nie można ich wszystkich na raz rozwiązać.
To tak jakby na stacji benzynowej z jednego dystrybutora tankować wszystkie dziesięć pojazdów które akurat pod niego podjechały.
Niestety utworzyła się kolejka, więc tankowanie też musi odbywać się w odpowiedniej kolejności.
I znów przedstawienie problemu na mityngu, znów słuchanie tego co mają w tym temacie do powiedzenia bardziej w trzeźwieniu doświadczeni, a w następnej kolejności wcielanie tego w życie.
O dziwo, dowiedziałem się, że to nie praca, że to nie picie żony jest najważniejsze, że to nie dzieci. Nie bardzo się z tym zgadzałem, jednak od czego rozmowy z przyjaciółmi? Od czego fakt, że nareszcie zacząłem słuchać, że nareszcie coś z tego słuchania do mnie docierało.
Dotarło do mnie, że najważniejszym moim problemem jest moja abstynencja, moja trzeźwość.
Tylko wtedy kiedy nie będę pił, kiedy mój umysł nie będzie skażony alkoholem jestem w stanie działać, w miarę rozsądnie odróżniać rzeczy najważniejsze od tych które są mniej ważne, odróżniać który problem rozwiązać jako pierwszy, a który ewentualnie może poczekać, czy też można go w czasie odłożyć.
Do dziś tego doświadczam, jako że życiowych problemów mi nie brakuje, jednak trzeźwość jako taką uważam za najważniejszą.

Karlarzysta - Nie Mar 06, 2011 21:40

Fajnie ,ze jestes.Mieciu.Pisz ,pisz .ile sil i checi starczy.
Mietek - Śro Mar 23, 2011 22:01

Strzeżmy się uczucia gniewu i urazy.

Nietolerancja, zazdrość, niezadowolenie, pogarda, złość, nieufność, cynizm, czy pijąc przywiązywłem do tych negatywnych uczuć jakąkolwiek uwagę? Otóż tak, te negatywne uczucia, jakże często, a może nawet zawsze były powodem mojego picia.
Jeśli coś było przez żonę, dziecko czy też kogoś innego zrobione nie tak jak ja to sobie wyobrażałem, był to zawsze jakiś bodziec żeby się napić.
Jeśli czegoś się bałem, to na odwagę dobry kieliszek.
Tolerancja? a któżby się tym zajmował! Niech się nią zajmują słabeusze. Ja mocny, wszechwiedzący co dobre i złe, więc wszystko winno być po mojej myśli.
Jak nie, jak komuś udało się osiągnąć więcej ode mnie, z zazdrości nic innego tylko się uchlać, a potem użalać się jaki to świat źle poukładany, że teściowa bardziej uważa swojego syna który pije więcej, niż mnie który więcej pomaga. Czyż nie można się wściec.
Czyż nie trzeba się zbuntować kiedy szwagier, jednocześnie pracodawca, za dużo wymaga? A przecież wymagania to jego prawo, jako pracodawcy. Ja jednak uważałem że skoro szwagier, to winien mnie traktować co niebądź inaczej. I jak tu się nie uchlać?
Albo czego się czepia brygadzista i mistrz zmianowy, kiedy po dobrym ochlaju przyszedłem do pracy? Niech się cieszą że w ogóle do tej pracy przyszedłem.
A racjonalizacja? Kiedy pewnego razu żona rano przed wyjściem do pracy poprosiła żebym nie przyszedł dziś taki jak wczoraj, to też było powodem do popicia, no bo po co przypominała? To przypomnienie to oczywiście jej wina.
Jak sobie przypominam, te wszystkie uczucia, zawsze były powodem mojego picia.
Co więcej, nie przywiązywałem wcale żadnej uwagi do tego, iż wynikały one z mojej niskiej samooceny, niskiego poczucia własnej wartości. Ten temat przez całe moje 28-mio letnie picie był mi całkiem obcy. Ja nauczony tego że mam dążyć zawsze do wyższych celów, przecież starałem się tak postępować. Alkohol miał być tylko pomocnikiem. Był i owszem, ale tylko w penym okresie, natomiast bardzo szybko stał się pomocnikiem ale w osiąganiu mojego alkoholowego dna.
I nie pomagało w tym że starałem się wywiązywać z obowiązków rodzinnych, pracowniczych, czy też towarzyskich nawet. Ale ja się tylko starałem, a czy się wywiązywałem? Na to najlepiej właśnie alkohol mógłby najlepiej odpowiedzieć.
Dziś wiem że te wzsystkie moje złości, nienawiści, nietolerancje, awersje, pielęgnowane urazy nic a nic w moim życiu mi nie pomogły, wręcz przeciwnie. Poprzez fakt że topiłem ich w alkoholu, doprowadziły min. do mojego dna.
Na usprawiedliwienie swoje mogę tylko dodać, że wcześniej nikt o tych emocjach ze mną nie rozmawiał.
Może nie było odważnego, który mógłby mi je pokazać, przybliżyć, pomógł przyjąć? Pewnie tak ale czy jakby sie taki/a/ nawet znalazł, to czy ja bym je przyjął. Chyba nie, a może na pewno.
Ważne że osiągnąłem dno, odbiłem się od niego i teraz je przyjmuję.
Temat ten w tej formie opracowałem 27. 08. 1991 r.

Mietek - Śro Mar 23, 2011 22:03

Obrona przed samotnością.

Samotność, kolejny temat który wydawał mi się obcy dla mnie.
Bo jak czuć się samotnym, skoro dookoła mnie zawsze prawie było tłoczno.
Przecież czy to w młodości w szkole, czy też w wojsku, w organizacjach młodzieżowych zawsze obracałem się wśród rzeszy ludzi. To że przy okazji z nimi piłem, wcale się nie liczyło. A jednak?
To nie te rzesze wokól mnie ponosiły konsekwencje mojego picia. To mnie wywalano z trzech szkół, to mnie wywalono z wojska/byłem podoficerem zawodowym/, to mnie potem relegowano z ZSMP, to mnie wywalano z pracy/17 razy/ i nie było mądrego który pomógłby mi w tym żebym tych konsekwencji nie ponosił.
Późniejsze moje przemyślenia w tym zakresie doprowadzały do tego że dość często uciekałem w samotność.
To też doprowadziło do tego ze coraz częściej, piłem sam z sobą. Bez towarzystwa, bez lusterka nawet.
A w tym czasie, czasie samotnego obcowania z butelką, miałem czas na; użalanie się nad sobą, na ocenianie moich bliższych i dalszych znajomych, bliższych i dalszych członków rodziny, współpracowników, czasem całego świata, o rządzących już nawet nie wspomnę.
Ponadto w pewnym momencie stałem się cholernie skąpy. No bo po jaką cholerę dzielić się zawartością butelki z kim innym, jak można ją wypić samemu, a efekt lepszy bo do upicia potrzeba mniej, to z kolei w kieszeni na dłużej starczy.
Tylko do diabła, dlaczego konsekwencje pozostają te same? Kac, wyrzuty sumienia, poczucie wstydu, bo znów nie dotrzymałem słowa, przecież kiedy sam z sobą wczoraj piłem, obiecałem sobie że od jutra koniec z gorzałą. A jednak się nie udało, dziś piję znów. I co? Złościć się na siebie? chyba to pozostało.
Co więcej jak dziś sobie myślę moja ucieczka w samotność znów tylko pogrążyła mnie, przybliżając do mojego alkoholowego dna.
Co jest? I towarzystwo, i samotność poprzez picie doprowadziły do tego samego.
Ot cholerny świat, jak to wszystko przewrotnie poukładane. Tak źle i tak nie dobrze.
Po przetrzeźwieniu wiem, że samotność to był tylko jeden z elementów mojej ucieczki od rzeczywistości.
Konsekwencje jednak pozostały niezmienne.
To było napisane 31.08.1991r.

Mietek - Śro Mar 23, 2011 22:07

Stosowanie Modlitwy o Pogodę Ducha.

Modltwa, temat zupełnie mi obcy. Któżby chciał się zajmować takimi głupotami w czasie picia?
Chciaż przecież swego czasu moja śp. Babcia o mój duchowo-religijny wątek życia zadbała dość skutecznie, szybko jednak te nauki przez alkohol zostały wypłukane. Co więcej w wojskowym odcinku mojego zycia dość mocnym piętnem na mojej duchowości odbił się fakt,że na dość długi okres czasu,przytrzymałem sztamę z wyznawcami nauk maksistowskich. To też miało wpływ na moje negatywne nieraz wybory, już w trakcie mojego cywilnego życia, kiedy z wojska z hukiem zostałem wywalony.
Więc co mi tam jakieś modlitwy, co mi tam jakieś duchowe doznania.
A jednak. Wystarczyło przestać pić, wystarczyło pobiegać parę miesięcy na mityngi AA, wystarczyło przyjąć do siebie kilka oczywistych sugestii, a przede wszystkim zmienić tok swoich myśli, i postępowań.
Przecież pijąc, ileż to razy zwracałem się do Boga? Ileż to razy prosiłem; Boże kiedy mój pijany koszmar się skończy? Spraw żebym już z tego świata zszedł, bo mam dość już życia. Ten jednak nic, tylko ja dalej piłem.
Więc jak tu wierzyć w jego istnienie, w jego sprawczą moc?
A jednak. On wiedział co robi.
Na pierwszych mityngach ciężko mi było przyjąć fakt odniesienia się do Boga w 3, 6,7,czy 11 Kroku, kiedy te kroki były czytane. Przecież do tej pory nie miałem z czymś takim do czynienia.
I znów; a jednak. Wystarczyło uwierzyć. jeszcze raz wystarczyło uwierzyć tym którzy przez takowe jak moje rozterki przeszli, doświadczyli, żeby i moje myślenie się odwróciło.
Czymże jest modlitwa? po dość długich rozważaniach, doszedłem do wniosku że to nic innego jak prośba.
Tak, jeszcze raz napiszę, nic innego jak prośba.
Co przez tą prośbe wyrażam? Otóż przede wszystkim moją pokorę. Uczucie jakże do tej pory mi obce. Jak mało o niej wiedziałem, a nawet jak mało chciałem wiedzieć, a jka dużo z kolei jej wykazałem już wtedy kiedy podjąłem decyzję o zaprzestaniu picia. Przecież bez odrobiny pokory nie byłbym w stanie przyjść na pierwszy mityng, wydobyć z siebiue odwagi i poprosić o pomoc w wychodzeniu z alkoholowej choroby.
Skoro tak, to w jaki sposób pomocna jest mi Modlitwa o Pogodę Ducha?
Otóż;
Po pierwsze: Boże użycz mi Pogody Ducha; moja prośba o spokój, o nienakręcanie się.
...Abym godził się z tym, czego nie mogę zmienić; moja prośba o pogodzenie się z tym na co nie mam wpływu, przez to z kolei wyrażam swoją bezsilność/nie mylić z bezradnością/.
Jestem bezsilny wobec alkoholu, więc nie piję, jestem bezsilny wobec niektórych ludzi, więc nie będę ich na siłe zmieniał, jestem besilny wobec tego że pada deszcz, więc nie będę klął na brzydką pogodę, tylko rozłoże parasol, albo pozostanę w domu, i wiele innych podobnych przykładów.
...Odwagi, abym zmieniał to co zmienić mogę; ileż w tych słowach prośby o odwagę.
Przecież ta odwaga którą wykazywałem się podczas picia, prysła jak mydlana bańka. Odwrotnie to nie była odwaga tylko strach, trwoga, panika czasem.
A co mogę zmienić? Na pewno picie, mogę zamienić na abstynencję, na pewno wypaczony alkoholem charakter, na pewno samego siebie, swoje postępowanie, swoje zapatrywania, swoje negatywne cechy na pozytywy.
...Mądrości, abym odróżniał jedno od drugiego.
Abym odróżniał zło, czyli to co alkohol robił z moim życiem, od dobra które przynosi mi życie w trzeźwości, abstynencji i korzyści z tego wynikających.
Żebym w dalszym swoim życiu dążył do tego, czego już doświadczyłem jak trzeźwiejący dotychczas alkoholik.

Napisane 07. 09. 1991r.

jarox48 - Śro Mar 23, 2011 22:13

MIECIU <czesc>
Karlarzysta - Czw Mar 24, 2011 07:56

MiEEEciu <mp3>
kajadda - Sob Mar 26, 2011 11:10

Mietek, <cmok>
Mietek - Czw Mar 31, 2011 21:08

Spiesz się powoli.

Pośpiech, niecierpliwość, te cechy dość mocno mi w okresie picia towarzyszyły.
A co za tym idzie konsekwencje były różnorakie.
Obowiązki zawodowe; cóż często wykonywane po łebku, lub w pośpiechu, bo któryś z kolegów jeszcze w trakcie pracy, zaproponował popijawkę. Tak było kiedy pracowałem w FSO. Wiadomo, normę trzeba było wykonać, dniówkę zaliczyć, tylko po drodze, przy wykonywaniu detalu który produkowałem, od czasu do czasu trzeba było sprawdzić parametry. Ale którzby na to tracił czas? Przecież tam już jest naszykowane, nie można dopuścić, żeby procenty szkłem przeszły. A że potem kilka, czy kilkanaście sztuk wyprodukowałem jako złom? Co tam, kiedyś się poprawi. Ważne że alkohol się nie zmarnował. Oczywiście przełożeni w tej sprawie mieli swoje zdanie, oczywiście odmienne od mojego/przecież ja zawsze produkowałem dobre rzeczy/, więc kto by się uwagami moich przełożonych przejmował.
Inny przykład, Pracując jako inkasent, miałem określony czas na inkaso zawarte w jednej księdze obrachunkowej. Z reguły było to trzy dni na książkę. Nawet nie przypuszczałem że mogę być takim dobrym pracownikiem. Nie ważne że więcej rachunków było niezainkasowanych, niż zainkasowanych, ważne że książka zrobiona w jeden dzień, natomiast dwa dni pozostało na picie. A konsekwencje picia? Jak zwykle; Kac, nieobecność, a jeżeli już zjawiłem się w pracy, szybkie rozliczenie i w teren, żeby szefostwo nie poznało się na moim stanie.
Spożywanie alkoholu, jakże często szybciej wypiłem szklaneczkę, po to tylko, żeby szybciej nalano mi następną. A jakże często potem byłem rozczarowany faktem, że tak szybko skończyła się butelka? Jakże często spoglądałem ile jeszcze w tej butelce zostało? Jak dbałem żeby żadna kropelka się nie zmarnowała.
Potem upicie, kolejny kac, ale co tam, to tylko produkt uboczny picia.
Ileż to razy spieszyłem się do monopolu, łamiąc wszelkie drogowe przepisy, no bo kto by tam nadrabiał drogi, szedł kilkadziesiąt metrów do przejścia dla pieszych, przecież na skróty lepiej, bliżej i szybciej. A że po drodze o mało jeden z kierowców nie wjechał na słup, unikając potrącenia mnie? Kto by się tym przejmował. Co się więc przy okazji okazało? Moja nieodpowiedzialność.
Po podjęciu abstynencji, jakże zmieniło się moje podejście do pośpiechu.
Już nie wstaję w ostatniej chwili, żeby zdążyć do pracy, już nie wybiegam z domu na pięć minut przed odjazdem autobusu, żeby pojechać na mityng, już nie wykonuję poszczególnych czynności, zwłaszcza zawodowych w pośpiechu, po łebkach, dla wykazania się jaki to szybki jestem. Za to efekty pracy o wiele lepsze, konsekwencji żadnych, i nawet moralniak po źle wykonanej pracy gdzieś wyparował.
Czytając książkę, czy też opracowując jakiś temat, już nie staram się tego robić tak jakbym miał termin na przedwczoraj, tylko na przynajmniej jutro. Co się okazało? Więcej mimo wieku wchodzi do głowy, więcej w niej pozostaje, więc i zadowolenie coraz częściej mi towarzyszy.

Napisane, 11. 09. 1991 r.

Mietek - Czw Mar 31, 2011 21:10

"Żyj i daj żyć"

Jak ten temat ugryźć? Od czego zacząć?
Otóż, po pierwszym zachłyśnięciu się abstynencją, nowym dla mnie towarzystwem/Wspólnota AA/, nowymi dla mnie dniami bez kaca, nowymi dla mnie spotkaniami na mityngach i nie tylko, myślałem że rogi byka mam już swoimi rękoma zwyciężone. Mimo wszystko ręce, mózg nadal jednak pokaleczone. Znów gdzieś usłyszałem krytykę, ktoś mi powiedział że moja abstynencja to mój problem, a jego to nie obchodzi, niektórzy koledzy z dawnego towarzystwa się poodwracali, dlaczego? I znów czasem smutek, czasem rozdrażnienie, często strach, co się dzieje?
Jak zwykle przyczyną tych moich huśtawkowych nastrojów byłem, jestem ja sam ja sam.
Przecież na dobrą sprawę wchodzę w nowe życie. Jeszcze nie do konca umiem słuchać, nie wszystko też chcę usłyszeć, natomiast moje dość niskie poczucie wartości wyniesione z mojego dzieciństwa i wczesnej młodości oraz pielęgnowane w okresie picia, powoduje moją chęć dowartościowania wszelkimi sposobami i za wszelką cenę.
W dakszym ciągu chciałem/chcę/ być duszą towarzystwa, a przecież nie wszystkim to odpowiadało/odpowiada/, w dalszym ciągu lubię kiedy to mnie się słucha, w dalszym ciągu uważam że robię zawsze dobrze, a jednak...
Niestety, dusza towarzystwa też ma swoje wady, nie może swoją osobą terroryzować innych, inni jak mówi Desiderata, też mają swoją opowieść, też mogą mieć własne zdanie, też mają czasem dość mojego narzucania się. Bywa tak że nie zawsze kolega może mi poświęcić swój czas. Nie poszukam kolejnego do rozmowy, tylko czuję odrzucenie przez tego którego akurat na tu i na teraz sobie wybrałem. Idzie z tym smutek, rozdrażnienie, złość nawet.
Nie piję, zachowuję abstynencję, obnoszę się z tym, czasem chciałbym żeby drugi, czy druga zaczęła robic to samo co ja, tak jest z moją życiową partnerką, tak jest z niektórymi członkami bliższej i dalszej rodziny, więc słyszę nieraz... odczep się, to czy pije czy nie to tylko i wyłącznie moja sprawa. I znów smutek, czasem żal, a przecież ja chciałem dobrze.
Po jakimś czasie, a najprędzej po którymś z mityngów przychodzi refleksja; Faktycznie w tych działaniach i w tym ich zachowaniu nie można im odmówić racjii. Przecież to że ja nie piję dotyczy tylko mnie ale nie musi dotyczyc wszystkich wokół mnie. Ponadto nie mogę wszystkich dookoła katować swoją abstynencją.
I znów wychodzi że nie zawsze mam rację, uderzam w pokorę i stulam uszy po sobie, starając się unikac gniewu, urazy, czy rozczarowań.

Napisane 15. 09 1991r.

Mietek - Czw Mar 31, 2011 21:11

"Uczęszczajmy na spotkania/mityngi/ AA".

Często, na początku abstynencjii, na początku swojego kontaktu ze Wspólnotą AA słyszałem; 90 mityngów, w 90 dni; uczęszczaj na mityngi jak najczęściej, itd.,itp.
Zastanawiałem się, po co?, dlaczego jest to takie ważne? dlaczego chodzić na mityngi, czasem mimo swojej woli i chęci.
Na dzień dzisiejszy, mogę powiedzieć, że może nie do końca, ale już zrozumiałem, dlaczego uczestnictwo w mityngach jest takie ważne.
Po pierwsze i może to jest rzecz najważniejsza, mogę oko w oko spotkać ludzi którzy dziś nie wypili, przekonać się za każdym razem będąc obecnym na mityngu, że można nie pić, że można utrzymywać abstynencję.
Po drugie, nauczyłem się już trochę słuchać, a co za tym idzie, nauczyłem się powoli przyswajać wiadomości dotyczące utrzymania abstynencji, już wiem na czym polega program 24 h, już wiem co oznaczają słowa "Dziś nie piję".
Po trzecie, moja trzeźwość to mój i tylko wyłącznie mój problem, natomiast nie mogę wszystkich dookoła tą moją trzeźwością zainteresowaywać, katować ich, opisane to szerzej w temacie "Żyj i daj żyć".
Po czwarte, nauczyłem się korzystać z doświadczeń innych, tych starszych już w trzeźwieniu. Nauczyłem się troche mówić o swoich problemach, i korzystać z doświadczeń innych, przy tych problemów rozwiązywaniu.
Po piąte, nie ja jestem zawsze najważniejszy, nie moje problemy są też najcięższe.
Po szóste, uczę się posługiwać uczuciami i emocjami. Przecież w czasie kiedy piłem te zagadnienia były mi zupełnie, albo prawie zupełnie obce.
To tylko tyle co na dzień dzisiejszy mogę napisać, czym na dziś mogę się podzielić, mając nadzieję że lista moich punktów z czasem i w miarę moich nowych nauk zacznie się powiększać.

Napisane 21. 09. 1991 r.

Mietek - Czw Mar 31, 2011 21:13

Ostatni 12 temat mojej terapeutycznej grupy wstępnej.

"Nie rozczulajmy się nad sobą".

Ileż to razy, smutek, złość, rozczarowanie, rozdrażnienie, nietolerancja, pycha, odrzucenie było moim udziałem, było powodem mojego picia? Nawet nie będę się silił żeby to zliczyć.
Smutno mi było że zwolnili mnie z pracy i co najdziwniejsze to nie ja byłem temu winien, to nie moje picie było powodem zwolnienia mnie, tylko niedobry, nietolerancyjny szef, kierownik czy dyrektor. A co tylko ja winien?, a oni to nie popijali?, czasem ze mną nawet?.
Więc dlaczego konsekwencje zwolnienia ponosze tylko ja? Cóz następny powód do użalania się, następny powód do picia.
Wróciłem wczoraj do domu pijany jak bela, z kolei żona dziś rano prosi/przypomina/, tylko nie wróć do domu taki jak wczoraj. Ot wstrętna baba; musiała przypominać? Więc kolejna racjonalizacja, kolejne picie.
Zostałem pominięty przy podziale premii, ot cholera, dlaczego mnie odrzucili, przecież ja taki dobry/w moim mniemaniu pracownik/, a jednak? Kiedy pytam mistrza co było przyczyną, w odpowiedzi słyszę o moich pijackich występkach, kombinacjach z urlopem na kaca itp. sprawki. No i jak tu tego smutku w butelce nie utopić? Przecież to i Bozia by się pogniewała.
I kolejny przykład, już z abstynenckiego okresu.
Szwagier przyszedł ze swoją siostrą do nas w odwiedziny. Wyjął flachę i mówi; Mietek wczoraj gotowane.
Natomiast jego siostra/której nawiasem mówiąc nigdy nie lubiłem/, odzywa się w te słowa. Przecież u nich/tzn. w AA/ nie wolno pić. Oczywiście jak że nie lubię baby, nie będę się wykazywał pokorą żeby odmówić.
Tu odezwała się moja pycha, będzie mi tu babsko sie w moje picie wtrącać. Dawaj szwagier, próbójemy.
I spróbowałem po dwóch prawie m-cach abstynencji. Jak to się skończyło nie będę dokładnie opisywał.
Finał zaś był tylko taki, że kolejny raz obudziłem się na kacu, co więcej kac moralny był większy od tego fizycznego.
Dobrze że na tym jednym dniu tylko się skończyło, jednak smutek, żal dwóch m-cy abstynencji, dość długo moją Pogodę Ducha dość skutecznie zakłócał.
Dopiero po kilku mityngach korzystając z ad bardziej doświadczonych, jako tako wróciłem do równowagi.
A ileż to razy w wyniku uczuć i emocji, wspomnianych na wstępie tego tematu, uciekałem w samotność, w samotne picie, bo po co dzielić smutki z innymi, a jeszcze ważniejszą zawartość butelki, kiedy można wypić samemu, poużalać się jaki to dookoła perfidny świat, jacy to niedobrzy ludzie mnie otaczają, a na koniec postanowienie; Ja im jeszcze pokażę. Tylko że z tego pokazywania wynikały co i rusz kolejne picia, kolejne złości do innych.
Jak dobrze mówić o żonie, kiedy po kolejnym pijaństwie nie wpuściła do domu? Jak mówić dobrze o drugiej życiowej partnerce, skoro nie chce się słuchać? Jak po prostu żyć kiedy i bliżsi i dalsi przestali moje picie tolerować o akceptacji już nie wspomnę. Więc żeby było lepiej, najlepszym lekarstwem był alkohol, samoużalanie się nad sobą, po drodze trzy samobójcze/na szczęście nieudane/próby.
Dziś staram się do takich sytuacji nie dopuszczać, chociaż nie mogę powiedzieć na 100% że takie stany mnie nie dopadają.

Napisane; 30. 09. 1991 r.

Mariusz - Czw Mar 31, 2011 22:16

Dzięki Mietek, nawet nie wiesz jak mi się dzisiaj Twój wpis przydał. <czesc>
Karlarzysta - Pią Kwi 01, 2011 07:51

Kawal dobrej roboty .Dzieki Mieciu . :->


Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group