Strona Główna Witaj na stronach niepije.com.pl
Forum wsparcia, dla osób uzależnionych i współuzależnionych od alkoholu.
Dawniej niepije.net


FAQFAQ  SzukajSzukaj  UżytkownicyUżytkownicy  GrupyGrupy  StatystykiStatystyki
RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  AlbumAlbum  DownloadDownload

Poprzedni temat «» Następny temat
Zaczęło się 17 maja 1991 r.
Autor Wiadomość
bacha 
Basia

Pomogła: 13 razy
Wiek: 65
Dołączyła: 24 Mar 2010
Posty: 3204
Skąd: W-m
Wysłany: Pią Kwi 01, 2011 12:04   

Mietek napisał/a:
Dziś staram się do takich sytuacji nie dopuszczać,
Mieciu <czesc>
Jak Ty mnie potrafisz rozgonić kryzysy to i sobie dasz rade,a musisz wiedzieć ze oporna jestem :-P
_________________
Basia

http://www.youtube.com/wa...ture=plpp_video
 
     
boja55 

Wiek: 70
Dołączył: 13 Gru 2010
Posty: 47
Skąd: kielce
Wysłany: Pią Kwi 01, 2011 12:57   

Dziękuję Mietku za to co napisałeś
 
     
jarox48 


Pomógł: 4 razy
Wiek: 62
Dołączył: 12 Cze 2010
Posty: 1538
Skąd: Będzin
Wysłany: Pią Kwi 01, 2011 14:45   

MIECIU <czesc>
_________________
WIERZYLEM W SWOJE SLOWA LECZ SLOWA ULECIALY
 
 
     
Karlarzysta

Dołączył: 13 Lis 2010
Posty: 409
Wysłany: Pon Kwi 04, 2011 18:02   

Dzieki Mieciu . :->
 
     
dora 
Moderator


Pomogła: 22 razy
Dołączyła: 26 Mar 2010
Posty: 4423
Wysłany: Pon Kwi 04, 2011 18:19   

Mieciu

Bardzo Ci dziekuje :lol: Pozwala mi to lepiej zrozumiec alko :lol:
_________________
...''Pomimo łez wciąż można biec, ale trzeba tego bardzo chcieć....''
 
     
Mietek 
Mietek


Pomógł: 23 razy
Wiek: 75
Dołączył: 28 Mar 2010
Posty: 3734
Skąd: Grójec
Wysłany: Pon Kwi 04, 2011 18:33   

dora napisał/a:
Pozwala mi to lepiej zrozumiec alko

Zobaczymy co napiszesz za dwa m-ce :-D

Dorcia <cmok>
_________________
% mnie nie zabiły, to znak, że mam jeszcze coś do zrobienia
 
 
     
kajadda 


Pomogła: 16 razy
Wiek: 57
Dołączyła: 26 Mar 2010
Posty: 3414
Skąd: katowice
Wysłany: Pon Kwi 04, 2011 19:07   

Mietek napisał/a:
Zobaczymy co napiszesz za dwa m-ce
... a co będzie za 2 miesiące :mysl: <cmok>
_________________
"Prawdziwy akt odkrycia nie polega na odnajdywaniu nowych lądów,lecz na patrzeniu na stare w nowy sposób." Marcel Proust
 
     
Mietek 
Mietek


Pomógł: 23 razy
Wiek: 75
Dołączył: 28 Mar 2010
Posty: 3734
Skąd: Grójec
Wysłany: Czw Kwi 07, 2011 18:19   

Skończyłem zatem terapeutyczną grupę wstępną.
12 tematów z książki "Życie w trzeźwości", przebrnąłem przez to choć nie bez problemów.
Kiedy dziś czytam to co napisałem 19 lat temu /jejku niedługo będzie 20/, nie ukrywam że niektóre wpisy, niektóre zdania na pewno bym zmienił, jednak wtedy; taka była moja wiedza, tak to czułem, natomiast dziś tylko do tych tematów mogę co nieco dopisać, poprawić, ewentualnie przekonac się że moje wiadomości i doświadczenia zostały nieco rozwinięte.

Nadszedł więc czas na grupę zasadniczą. I tu na pierwszym spotkaniu od razu zaskoczenie.
Sugestia terapeuty kierującego terapią i zalecenie terapeuty grupowego; zaczynamy od opisu swojego dzeciństwa i wczesnej młodości, oraz jaki to miało potem wpływ na moją chorobę.
Przyznam szczerze że nie spodziewałem się takiego obrotu sprawy, jednak zalecenie zaleceniem, sugestie sugestiami więc do roboty. Nie obyło się też bez rozmów i pytań na ten temat na mityngach, bo początkowo nie wiedziałem /nawet zielonego pojęcia nie o tym nie miałem/, jak się do tego zabrać. Przyjaciele A-owcy jednak bez pomocy mnie nie zostawili, a ja wziąłem się do roboty.

Zatem: "Moje dzieciństwo i wczesna młodość".

Moje dzieciństwo nie było sztampowe, bez przeszkód, czy też zbyt szczęśliwe.
Wychowywany byłem w domu, gdzie główną rządzącą, wszech wiedzącą, wyrocznią jednocześnie była moja śp. mama. W domu było nas dwóch, mam jeszcze o 3,5 roku młodszego brata i też śp. babcia na której głowie było to co w domu do zrobienia.
Moi rodzice rozeszli się kiedy ja miałem 5,5 roku i wydawało by się że takie dzieci za młode są żeby cokolwiek pamietać, a jednak. Nie pamiętam ojca pijanego, nie pamiętam żebym kiedykolwiek klapsa od niego dostał, natomiast dość dobrze pamiętam jak jeszcze przed rozejściem się rodziców, zabierał mnie do kościoła, sam śpiewał w kościelnym chórze, jak co niedziela spędzaliśmy razem dość dużo czasu, w tygodniu ojciec wychodził do pracy wczesnym rankiem, wracał póżno w nocy. Tu muszę nadmienić, że był to okres pierwszej połowy lat 50-tych, komunikacja w powijakach, tata mój pracował w zakładach energetycznych jako kierownik odcinka robót, praca była w terenie, często dość oddalonym od naszego Grójca, a były to z kolei czasy intensywnej elektryfikacji wsi. Tak wię w tygodniu prawie się nie widzieliśmy, za to wspomniane wcześniej niedziele pamiętam gdzieś od czwartego roku życia dość doskonale. Nie obce mi były niedzielne popołudniowe wycieczki z moim tatą na piłkarskie mecze, tak więc moje relacje syn - ojciec w tym czasie były naprawdę dobre. Tak to czułem i tak to czuję dziś.
Natomiast już po ukończeniu 5-go roku życia pamiętam że między rodzicami dochodziło do sprzeczek, czasem kłótni, choć wcale z tego wtedy nic a nic nie rozumiałem. Tata mój coraz częściej był jakby nieobecny.
Miałem wtedy jak wspomniałem 5,5 roku jak doszło do rozejścia się rodziców. Nie wiedziałem dlaczego, nie wiedziałem po co, wiem jednak że dokładnie pamiętam dzień, kiedy mój tata z ostatnią paczką i ostatnią walizką wychodził z domu przy moim dość obfitym płaczu. Pmiętam dokładnie jak przy pożegnaniu rzuciłem musię z płaczem na szyję z prośbą żeby jednak został. Od mamy usłyszałem wtedy że tata musi odejść i to wszystko. To rozejście rodziców zrozumiałem dopiero po następnych chyba dwudziestu latach, a tak na dobre dopiero podczas trzeźwienia. O tym moim zrozumieniu potem.
Ja z bratem zostałem zatem w domu z babcią i mamą. Wtedy dopiero się zaczęło. Oczywiście jak to dzieci, nie byliśmy słodkościami, lubiliśmy czasem popsocić, jednak ze strony mamy za każdą psotę oczywiście była kara. Dziś nawet nie staram się uzmysłowić sobie ile razy stałem w kącie, czy też wyznaczonym przez mamę miejscu, ile razy klęczałem na grochu, albo jeszcze innych kar. Co więcej jako starszy miałem nawet obowiązek opiekować się młodszym, więc kiedy młodszy coś spsocił, oprócz tego że on był ukarany, kara dotknęła i mnie. W tym czasie pojawiły się u mnie pierwsze oznaki buntu. Bo kto by się nie buntował kiedy za swoje najmniejsze przewinienie, i nie tylko swoje ciągle jest tylko karany. Nawet babci się obrywało kiedy czasem stanęła w naszej obronie.
Ten początkowo dziecięcy bunt przeniósł się potem na moje czasy szkolne.

O tym w następnym poście.
_________________
% mnie nie zabiły, to znak, że mam jeszcze coś do zrobienia
 
 
     
dora 
Moderator


Pomogła: 22 razy
Dołączyła: 26 Mar 2010
Posty: 4423
Wysłany: Czw Kwi 07, 2011 18:36   

kajadda napisał/a:
a co będzie za 2 miesiące

Czerwiec...chyba :mrgreen:
Mietek napisał/a:
"Moje dzieciństwo i wczesna młodość".

Pisz Mieciu...pisz...bardzo lubie czytac Twoja opowiesc :lol:
_________________
...''Pomimo łez wciąż można biec, ale trzeba tego bardzo chcieć....''
 
     
Halinka 
Siła spokoju.


Pomogła: 27 razy
Wiek: 71
Dołączyła: 25 Mar 2010
Posty: 4469
Skąd: podkarpacie
Wysłany: Czw Kwi 07, 2011 20:35   

Mieciu ! Jak Cię czytam, to dziękuję moim rodzicom za wspaniałe dzieciństwo.
_________________
Halinka

Nie żałuj, nigdy nie żałuj, że mogłeś coś zrobić w życiu, a tego nie zrobiłeś. Nie zrobiłeś , bo nie mogłeś.
STANISŁAW LEM
 
 
     
Mietek 
Mietek


Pomógł: 23 razy
Wiek: 75
Dołączył: 28 Mar 2010
Posty: 3734
Skąd: Grójec
Wysłany: Czw Kwi 07, 2011 21:39   

Powoli więc ale już jako torchę buntujący się na niektóre sprawy, zwłaszcza kary, młody człowiek decyzją którą z kolei podjęła moja mama, w wieku 6 lat stałem się uczniem pierwszej klasy szkoły podstawowej. A powinienem ją zacząć jako 7-miolatek. Jak w tych czasach to moja mama załatwiła pozostaje do dziś jej tajemnicą, ja się tego już nie dowiem. Siłą rzeczywistości już byłem o rok młodszy od swoich szkolnych koleżanek i kolegów. Więc zaczęła się moja gehenna z kolei jako najmłodszego. Aczkolwiek do czwartej klasy było w miarę znośnie, jednak szkolne z kolegami nieraz przepychanki, czasem bójki kończyły się dla mnie często tak jak potem z alkoholem, czyli porażką, z którą jako ten buntujący się nie potrafiłem się godzić. Co więcej w tych czasach rozpiętość wieku w każdej klasie była dość znaczna, jestem przecież pokoleniem powojennego wyżu demograficznego. Czasy były takie że miałem kolegów nawet prawie pięć lat starszych.
Oni to właśnie czasem pozwalali sobie na większy dyscyplinarny luz, więc skoro im wolno, to dlaczego nie mnie? Jak już wspomniałem do czwartej klasy było w miarę znośnie, od czwartej klasy przestałem być już taki grzeczniutki co z kolei spotykało się z akceptacją moich kolegów, czasem koleżanek, aczkolwiek dziewczyny to była zawsze jak pamiętam, ta lepsza część klasowej społeczności. Moje niektóre wybryki oczywiście nie pozostawały beż konsekwencji. Pierwsze popalanie papierosów, u kolegów, zwłaszcza tych starszych, pełna akceptacja. Poczuła pani nauczycielka, już było gorzej, to do kąta, była też taka co potrafiła walnąć kułaka, a wszystko kończyło się oczywiście poinformowaniem mamy. Ta z kolei już w środkach nie przebierała. początkowe kary domowe odeszły do lamusa, teraz najczęściej w roli dyscypliny występował sznur od żelazka.
Kiedy nie chciałem na wuefie ćwiczyć bo na nogach były sznurowe basałyki, zaczęło się uciekanie i kombinowanie z lekcjami. Ot konsekwencje dyscyplinarnego postępowania mojej mamy. Pragnę nadmienić że były to czasy fizycznych kar też ze strony nauczycieli. Więc o przemocy w tych czasach nikt raczej nie słyszał, a na pewno nikt tym się nie zajmował.
Do tego dochodziły jeszcze szkolne oceny. No pod tym względem mógłbym kolejny rozdział swojego życia napisać. Mnie nie wolno mieć było dwójki, jedynek wtedy jeszcze nie stawiali, bo za każdą dwóję było 5 sznurów od żelazka, dodatkowo powiedzonka mojej mamy; ciebie na pewno stać na więcej, tylko lenistwo nie pozwoliło ci się przygotować do lekcji. Ty masz być lepszy od innych, ty musisz być lepszy.
Tak do tej siódmej klasy jakoś dotrwałem, na szczęście w żadnej klasie nie zimowałem, więc w czerwcu 1963 r. uroczyście zakończyłem podstawową swoją edukację. Nie będę tu opisywał niektórych moich wybryków które potem miały jakiś wpływ na moje postępowanie, nie mniej w dalszym ciągu mojej opowieści do niektórych powrócę.
Najważniejszy jednak nastąpił podczas szkolnej zabawy wieńczącej moją podstawową edukację.
Otóż wiadomo, dyscyplina rozluźniona, więcej nam wolno, nauczyciele z rodzicami sie żegnają, młodzież oczywiście się bawi, a przy okazji i popija. Jak ja wtedy po raz pierwszy poczułem się wspaniale wśród tych wspomnianych wcześniej starszych, kiedy z nimi sie napiłem. Wini marki Wino czyli popularny jabcok, czy też czar PGR-u, jak kto woli to nazwać, jednak swój skutek odniosło. Pamiętam jak dziś kosztowało 14,50 potem 17 zł. Jakie były skutki tego mojego pierwszego kontaktu z alkoholem?
Otóż tak wśród kolegów nareszcie zostałem zaakceptowany, najmłodszy, a jednak się z nami napił, za kołnierz nie wylał, Co więcej nawet zostałem poklepany przyjaźnie, kiedy postawiłem,a w zasadzie wyjąłem otrzymane wcześniej od babci 20 zł i przeznaczyłem je na kolejną butelkę. To już było coś. Wtedy też zakołatała mi po raz pierwszy myśl, że może tak trzeba?
Natomiast finał tego mojego pierwszego kontaktu z alkoholem był taki, że aczkolwiek nie upiłem się za mocno to jednak podczas powrotu do domu nogi moje nie bardzo chciały mnie prosto prowadzić. To samo było z moim kolegą, a nasze mamy z kolei oczywiście się na tym poznały. No cóż, sznurów otrzymanych wtedy po powrocie do domu, nie byłem w stanie nawet zliczyć, ani liczby ich sobie wyobrazić.
Taki to był mój pierwszy kontakt z alkoholem i takie pierwsze konsekwencje.

Dalej potem.
_________________
% mnie nie zabiły, to znak, że mam jeszcze coś do zrobienia
 
 
     
Mietek 
Mietek


Pomógł: 23 razy
Wiek: 75
Dołączył: 28 Mar 2010
Posty: 3734
Skąd: Grójec
Wysłany: Czw Kwi 07, 2011 22:41   

To jedziem dalej.

Po tym "wspaniałym zakończeniu" szkoły podstawowej, oczywiście szkoła średnia, którą jak nietrudno się domyśleć znów wybrała mi moja mama, więc jako ten zbuntowany oczywiście nic nie zrobiłem w kierunku tego żeby do tego niechcianego przeze mnie, a wybranego przez mamę Technikum Weterynaryjnego się dostać.
Nie przywiązywałem uwagi do egzaminów, nie powtarzałem sobie żadnego materiału, zbuntowany faktem że znów nie pozwolono mi iść do szkoły którą sobie chciałem wybrać i wybrałem, a było to Technikum Żeglugi Śródlądowej we Wrocławiu, jechałem na egzaminy do Nowego Targu z modlitwą coby mnie tam nie przyjęli.
Tu nadmienię jeszcze, że moja wspaniałomyślna mama, wcześniej jeszcze przeprowadziła wywiad, iż tego rodzaju szkół jest w Polsce w tym czasie tylko cztery, a w Nowym Targu, ponoć był najwyższy poziom nauczania.
Do dziś nie wiem, jak to się stało, jednak Najwyższy moich modlitw jednak nie wysłuchał, a ja wbrew swojej woli, egzaminy przeszedłem pomyślnie i o dziwo zostałem przyjęty mimo że było 6-ciu kandydatów na jedno miejsce. Jednak cel moja mama po raz kolejny osiągnęła mimo mojej absolutnie odwrotnej woli. Był to jednak wstęp do jej pierwszej pod tym względem porażki w moim wychowaniu. Jak nietrudno się domyśleć moja edukacja w tej szkole skończyła się po dwóch latach, z tego względu że nie w głowie była mi nauka, która po pierwsze wcale mnie nie pociągała, z drugiej zaś strony doszły do tego bardziej piwowe zainteresowania, zainteresowanie hokejem, w tym czasie mocno on w Nowym Targu królował, że nie wspomnę o pierwszych fascynacjach i zainteresowaniach płcią przeciwną, czyli piękną. Więc co mi tam nauka. Po dwóch latach mojej tam edukacji, moja mama musiała po raz pierwszy przełknąć czarę goryczy i pogodzić się z pierwszą wychowawczą porażką. Nawet nie pomógł ksiądz, do którego o pomoc moja mama się zwróciła. Ja miałem już 15 lat i zacząłem swoje rogi naprawdę dość mocno pokazywać. A miałem co, jestem przecież spod znaku byka.
Po powrocie do domu ukończyłem tylko szkołę zawodową, jednak nie było dla mnie pracy. Szkołę zaliczyłem jako skróconą, bo zaliczono mi póltora roku pobytu w Technikum. Ot dobre to były czasy tych lat 60-tych.
Z kolei jako ten zbuntowany, nie mogący jako niepełnoletni znaleźć pracy dla młodocianych, po rozmowie z moim tatą, postanowiłem wstąpić przdterminowo do wojska.
W innym wątku napiszę więcej o ponownym z moim tatą nawiązaniu kontaktu, po rozejściu się moich rodziców.
Okazało się że zarekrutowali mnie jak 17-to latka do Podoficerskiej Szkoły Zawodowej, która gwarantowała po dwóch latach nauki pozostanie w wojsku jako podoficer zawodowy. O dziwo jako ten mimo wszystko nie bardzo przykładający się do nauki, nie bardzo jako wieczny buntownik akceptujący wojskowy rygor i regulaminy, a koniec lat 60-tych wcale nie był taki wesoły pod względem politycznym, wiadomo kto wtedy nami rządził mimo wszystko szkołę tą ukończyłem i jako 19-to letni młodzieniec wylądowałem w Słupsku jak podoficer zawodowy, pancerniak przy okazji, w stopniu strasznego kaprala. Te czasy i ten społeczny system wtedy na to pozwoliły.
U mnie jednak tak lekko już nie było. To były coraz częstsze, jeszcze w trakcie szkoły, kontakty z alkoholem, już tym mocniejszym nawet, ale nabyty z wiekiem dziecięco-młodzieńczy bunt pozostał.
Ponadto znów okazało się że wśród kadry zawodowej jednostki do której mnie przydzielono, jestem najmłodszy. Jak szkolić kolegę, który jest w moim wieku, ale został wcielony do wojska w normalnym trybie, nawet czasem o pół roku czy rok póżniej, a tu z kolei łeb 19 lat stawia go na baczność. Coż odpowiadał mi taki status, bo przcież moja mama zawsze powtarzała mi o wyższych celach do których miałem dążyć. Natomiast jako najmłodszy wśród kadry, żeby im dorównać i czuć się wśród nich w miarę dobrze, dobrym wyjściem z sytuacji, zawsze był alkohol. W tych czasach w wojsku się nie piło, tylko chlało, dużo ostro i często. Było mnie tez na to stac bo po odliczeniu należności za hotel podoficerski, całodziennego wyżywienia w stołóce oficerskiej i tak każdego pierwszego dnia miesiąca w kieszeni pozostawało mi więcej niż mojej mamie na utrzymanie domu po blisko dwudziestoletnim stażu pracy. Więc cóż stało na przeszkodzie żeby z kolegami odwiedzać kasyno, jakieś knajpy, albo mety w czsie kiedy zdarzył się jakiś wyjazd na poligon?
Wtedy to zaczęły się moje dość poważne pierwsze ponoszenia konsekwencji picia.
_________________
% mnie nie zabiły, to znak, że mam jeszcze coś do zrobienia
 
 
     
Mietek 
Mietek


Pomógł: 23 razy
Wiek: 75
Dołączył: 28 Mar 2010
Posty: 3734
Skąd: Grójec
Wysłany: Pią Kwi 08, 2011 17:57   

Na czasach rozpoczęcia służby wojskowej skończyła się praktycznie moja młodzieńczość. O ile jeszcze podczas szkoły podoficerskiej moje picie było w miarę bezpieczne, określiłbym typowo towarzyskie, o tyle podczas późniejszej służby zawodowej, często dochodziło w moim wykonaniu do picia kasacyjnego. Wtedy było to powodem dłuższych okresów abstynencji, bo po prostu przynajmniej przez tydzień od sporego ochlaju nie mogłem na butelkę nawet patrzeć. Nie znałem jeszcze "zbawiennej" działalności tzw. klina.

Moja opowieść nie byłaby pełna, gdybym osobno nie poświęcił trochę czasu mojej rodzinie.

Moja mama.

Przedwojenne pokolenie, której część dzieciństwa, i wczesną młodość zabrała wojna.
Kobieta na wskroś zasadnicza, bojowa, dążąca do celu wszelkimi dostępnymi jej środkami, nie licząca się z niczym i nikim, mająca swoje własne zdanie, którego zawsze broniła za wszelką cenę, nawet za cenę krzywdy innych, nie zdająca sobie nawet sprawy z tego jak krzywdzi czasem innych swoim postępowaniem.
Mama wiedziała wszystko najlepiej, miała zawsze rację, nie liczyła sie ze zdaniem innych, nawet jak wiedziała że nie ma racji nie dawała się przekonać. Co więcej wszystkich, zwłaszcza nas, swoich synów, swojego męża traktowała dosłownie jak swoją własność, którą może przestawiać z kąta w kąt, jako tych którzy zawsze i wszędzie powinni być jej posłuszni.
Perfekcjonistka do bólu, nawet do trzech bóli, czego nie robiła wszystko musiało być wykonane suuuper. Tego samego wymagała też od nas, synów, tego samego wymagała od taty, babcia tylko czasem jej się stawiała.
Nie daj Boże, żeby tata nie wrócił o czasie z pracy, z jakiegoś towarzyskiego spotkania, od razu spowiedź i wyrzuty, podejrzenia,zazdrość dosłownie chorobliwa. To samo było w stosunku do nas synów. Nie daj Boże było przyjść trochę później ze szkoły, przyjść później trochę z naszych zabawowych łąk, czy nawet z niedzielnej Mszy.
Żadne spóźnienie nie było tolerowane. Więc nie dziwota że nawet rodzaj szkoły, rodzaj zawodu wybierała nam mama. To samo z kolegami, koleżankami. Czy to ja, czy brat, mieliśmy jednak jakieś swoje towarzystwo, lecz to nasze towarzystwo było dokładniej prześwietlone, przez moją mamę, niż zrobiłaby to KGB.
Zazdrość, zwłaszcza w stosunku do taty, to już zespół Otella w damskim wydaniu. Nawet ojca wspólpracownice biurowe, które z nim w jednym pokoju pracowały, podejrzewane były jako jego kochanki.
Kiedy po 11 latach niwidzenia taty po ich rozejściu się, już jako prawie 17-latek nawiązałem z nim kontakt, przez pół roku prawie, do czasu mojego odjazdu do podoficerki prawie ze mną nie rozmawiała, jak już trzeba było to służbowo.
Ale wiecie co? Ja jakoś mimo wszystko tą perfekcjonistkę swoją dziecięcą, młodzieńczą, synowską po prostu miłością jednak kochałem. Mimo dość dużego doznanego od niej bólu.
_________________
% mnie nie zabiły, to znak, że mam jeszcze coś do zrobienia
 
 
     
Mietek 
Mietek


Pomógł: 23 razy
Wiek: 75
Dołączył: 28 Mar 2010
Posty: 3734
Skąd: Grójec
Wysłany: Pią Kwi 08, 2011 20:04   

Mój tata.

Jemu też życie nie skąpiło kłopotów, też kawałek dzieciństwa i wczesną młodość zabrała mu wojna, jednak nie mogę o nim napisać nic złego, nawet nie mam do niego pretensji o rozwód z mamą. Ja chyba bym też tego nie wytrzymał, a też swoje z moją mamą przechodził. Po latach dowiedziałem się że mama nawet pod pozorem jakiejś domowej sprawy wizytowała go w jego miejscu pracy, o kontroli kieszeni, portfela już nie wspomnę.
Jak wcześniej pisałem jako dziecko, bardzo miło wspominam nasze z tatą wyprawy poza cztery domowe ściany.
Brakowało mi go. Co więcej kiedy po tych 11-tu latach nawiązałem z nim kontakt, dowiedziałem się, że i jemu brakowało nas, synów, naszej babci, nawet innych członków rodziny, do których miał utrudniony dostęp, wiadomo przez kogo.
Tata mój żyje do dziś, ma 83 lata, aczkolwiek dość schorowany, dyskopata i człowiek który chyba nie ma zdrowego organu w brzusznej części ciała/na sam żołądek, trzustkę i dwunastnicę był 13 razy krojony/, mimo wszystko trzyma się dość dobrze z zachowaniem oczywiście odpowiedniej diety, spotykamy się, ma też drugą żonę, nawiasem mówiąc bardzo przezemnie lubianą macochę.
Nasze spotkania oczywiście w tej chwili polegają na zasadzie co słychać u ciebie, co słychać u mnie, już bardzo rzadko wracamy w naszych rozmowach do trudnych dla nas lat 50-tych, czy 60-tych. Z drugiej strony po co?
Dobrze jest jak jest, czasem a nawet zawsze przy naszych spotkaniach ponarzekamy na ustrój, obecne rządy, nie mniej jednak jesteśmy dla siebie bardzo ważni. Tata nie miał też nigdy i nie ma alkoholowego problemu.
Nie będę ukrywał, że na początku mojej trzeźwości nie omieszkał parę razy napomknąć o moim piciu, oswoim bólu z racji mojego i brata picia, z racji konsekwencji, jakie przez picie ja i brat ponosiliśmy, jednak po paru latach mojej i brata abstynencji, do tego tematu prawie przestaliśmy wracać i dobrze nam z tym.
Jaki tata jest, niech świadczy fakt, że kiedy w 1983 roku zmarła moja babcia i w 1984 roku mama jego pierwsze zapytanie zawsze dotyczyło terminu i godziny pogrzebu. Był na obydwu. Mimo że babcia była dla niego tylko teściową, a ponć teściowa to nie rodzina. Przyjechał nawet nie czując się dobrze pod względem zdrowotnym.

Mój brat.

Cóż, jako dzieci czasem mieliśmy siebie dość, wiadomo dwóch chłopaków, dwa odrębne zdania, czasem kłotnie o nic, jak to między rodzeństwem.
Po moim wyjeździe do internatu już inny kontakt bo tylko wakacje i święta spędzaliśmy razem, potem moje wojsko, następne potem jego wojsko, aczkolwiek tylko służba zasadnicza.
Od 1972 roku moje małżeństwo/pierwsze/, od 76 -go jego małżeństwo, więc każdy miał swoją rodzinę, swoją pracę, swoje inne obowiązki.
Jedno tylko mieliśmy i do tej pory mamy razem, to choroba alkoholowa, aczkolwiek Grzegorz/brat/ jest trzy lata ode mnie młodszy, to abstynencją z kolei, jest o trzy lata starszy. Cóż równowaga w przyrodzie musi być zachowana.

Moje babcie, dziadków niestety zabrała wojna i nie miałem przyjemności ich znać, jedynie ze zdjęć.

Otóż po pierwsze obie były wspaniałymi kucharkami. Tego to już nie sposób zapomnieć, nawet przy mocno zaawansowanej sklerozie.
Oczywiście z mamą mojego taty, przez pewien okres czasu miałem ograniczone możliwości spotkań, ale od czego młodzieńcza fantazja. Co i rusz z bratem wymykaliśmy się na wspaniałe babcine pierogi, babciny żurek z jajkiem, czy też babcine flaki. Natomiast wiadomo nie obyło się bez rozmów na temat rodziców podczas takich spotkań, ale kto by wtedy na to zwracał większą uwagę.
Natomiast mama mojej mamy, mieszkała z nami do czasu kiedy ja czy brat nie poszliśmy na swoje. potem została sama, kiedy mama z kolei wyprowadziła się do swojego mieszkania, tylko czy ona była sama, jak codziennie ktoś z nas u niej bywał, dbał o nią nawet w czasie jej choroby, nieba by jej przychylił chociażby za wspaniałą wspomnianą wyżej kuchnię, za to że dzięki niej wszystkie święta, a nawet ich przygotowywanie, miały swoją odpowiednią oprawę, za to kidysiejsze odprowadzanie i przyprowadzanie ze szkoły, kiedy jeszcze byliśmy za młodzi do samodzielnego do tych szkół uczęszczania.
Co więcej to dzięki babci, doszło u mnie do duchowego i religijnego rozwoju, oraz tych wartości zachowania do dziś, choć w okresie mojego picia były one dość mocno zachwiane.

Jest jeszcze jedna osoba o której nie sposób, żebym w tej mojej opowieści nie wspomniał. To

Moja prababcia, pradziadek niestety nie dożył moich narodzin.
Wyobraźcie sobie kobietę, prawie dwa metry wzrostu, blisko 120 kg wagi, co nie było spowodowane jej otyłością, a bardzo zdrowym trybem życia, siłą jaką posiadała/oj chciałbym mieć jej siły dziś chociaż połowę/, kobietę która całe życie pracowała na roli, bez ciągnikowego wspomagania, bez sztucznych nawozów, bez żadnej chemii w polu.
Do prababci jeździliśmy przeważnie w wakacje na żniwa, a także na wykopki.
Otóż wartości jakie były w tej osobie i które jako młodym dzieciom przekazała pozostały we mnie do dziś, choć również w okresie picia, były one co nieco uśpione.
Była to kobieta pełnego charakteru w pełnym tego słowa znaczeniu. Hierarhia wartości jaką ona prezentowała swoimi czynami i rodzinnym postępowaniem, dziś jeszcze niejednemu młodemu mogłaby posłużyć jako przykład.
Opiszę tylko jeden taki żniwny dzień.
Pobudka, godz. najpóźniej 4 rano. Wszyscy w pole/wtedy byłem już nastolatkiem/, mężczyźni do kosy, kobiety do podbierania, dzieci i młodzież do wiązania i ustawiania snopków. Prababcia wraz z jedną ze swoich córek pozostawała na gospodarstwie, obrządzała inwentarz natomiast o godz. 7.00 można było zegarki ustawiać, jak one przychodziły do nas na pole ze śniadaniem. Prace były do południa i broń Boże aby któreś z nas na 12-tą się spóźniło. Mógł nawet obiadu nie dostać. Po obiedzie obowiązkowo dwie godz. sijesty i dalej w pole do wieczora.
Co do jej hierarhii to najbardziej przejawiało się to właśnie przy obiedzie. Przecież miejscowi plus my przyjezdni to było w sumie ponad 15 osób. Więc wszyscy dookoła stołu, prababcia oczywiście jako seniorka, na honorowym miejscu, najpierw wysłuchała jak dzwony na Anioł Pański na kościelnej wieży zadzwoniły, Modlitwę Pańską odmówiła, jadełko przeżegnała, za łyżkę wzięła i to był znak, że następni mogli też wziąść łyżki do ręki. Parę razy chciałem tą hierarhię ominąć, wziąść łychę wcześniej, ale prababcine spojrzenie spowodowało to że od razu mi się tego procederu odechciewało, raz nawet warząchwią zostałem poczęstowany.
Natomiast w niedzielę całe towarzystwo siadało na dwa dwukonne wozy i hajda do kościoła. To był obowiązek bo kto się prababci naraził, to miej mnie Panie w swojej opiece.
Od niej też nauczyłem się dla starszych szacunku. Przekazała mi bardzo ważną i bardzo wartościową cechę, która w jej ustach brzmiała krótko ale jakże pouczająco; Możesz nie mieć szacunku dla człowieka, ale musiesz mieć szcunek do jego wieku, jako starszego, do jego życiowego doświadczenia.
Wyobraźcie sobie ze zmarła nagle, kiedy ja miałem lat 16, a ona 96 mając swoje wszystkie 32 zęby, nie wiedząc co to jest choroba obojetnie jaka, nawlekając najmniejsze igielne ucho, najgrubszą nitką nie używając okularów.
Czy dziś jest to możliwe?


Tak to się w tym moim dzieciństwie i wczesnej młodości działo. Bywało różnie i choć nie miałem tych czasów kwiatkami usłanych, to jednak nie wspominam tego okresu najgorzej.

Czas zacząć więc przejść do 12- kroków AA, żeby choć trochę swój piciorys opisać, przepracować, i nim się podzielić. Ale o tym potem
_________________
% mnie nie zabiły, to znak, że mam jeszcze coś do zrobienia
 
 
     
Mietek 
Mietek


Pomógł: 23 razy
Wiek: 75
Dołączył: 28 Mar 2010
Posty: 3734
Skąd: Grójec
Wysłany: Śro Kwi 13, 2011 21:10   

Zanim jednak przejdę do moich 12 Kroków, chcę podzielić się tym co zrobiłem po dwóch latach abstynencji, w temacie moich stosunków z moją mamą. Dokładnie w drugą rocznicę abstynencji, miałem dość utyskiwań skacowanej mojej śp. ex i wyszedłem sobie z dwojgiem starszych dzieci z domu, na dość długi spacer. Dzieci jak to dzieci, dużo pytań, dużo moich odpowiedzi, wiele z nich dotyczyło moich scysji z ich matką, w pewnym jednak momencie córka powiedziała że jednak cieszy się z tego że ja jestem trzeźwy, że nie piję.
Mnie wtedy wpadła właśnie na myśl moja mama i pytanie; a co ona by na ten temat powiedziała. Jako że nasz spacer był przed południem, zrodziła się we mnie myśl że odprowadzę dzieci do domu na obiad, natomiast sam wybiorę się na cmentarz.
Kiedy tam przybyłem, spojrzało na mnie z tablicy nagrobnej zdjęcie mojej mamy, zobaczyłem na nim jakby wyraz zaciekawienia, jednak myślę może to mnie się tak wydaje.
Po zapaleniu zniczy podjąłem jednak monolog: Mamo, zobacz za mną dwa lata bez spożywania, dwa lata trzeźwe, przykro mi jednak że tego nie doczekałaś. Jednak moje postępowanie, moje picie było wynikiem tego że nie zostałem przez Ciebie nauczony bardzo wielu rzeczy, bardzo wielu uczuć. Nie było w naszym domu rozmów o miłości, o odpowiedzialności, nie było wysłuchania mnie co chciałbym robić, jak żyć, jak postępować.
Wszelkie takie rozmowy kończyły się z reguły Twoimi nakazami, wskazówkami i wytyczaniem kierunków które Ty uważałaś za słuszne. Dziś powiem Ci otwarcie że z tego całego naszego domowego istnienia, wyniosłem tylko pychę, bunt i swoje potem w większości przypadków swoje przez to nieodpowiedzialne postępowanie.
Nie słyszałem od Ciebie pochwały, a przecież nie wszystko co robiłem, robiłem źle, lub wynikało to z mojej złej woli. Wiem Twój perfekcjonizm na to Ci nie pozwalał. Nawet jak swego czasu powycierałem kurze w domu, po Twoim przyjściu z pracy, nie liczyła się moja dobra wola, tylko z Twojej strony krytyka, że nie poustawiałem wszystkiego dokładnie co do milimetra.
Jednak dziś ja jestem innym człowiekiem od tego którego całe życie znałaś, którego sama uczuć nie nauczyłaś, który już przstaje być buntownikiem. Wielu rzeczy nie zostałem przez Ciebie nauczony, bo wiem że i Ty Mamo nie byłaś ich nauczona. Byłaś wojennym pokoleniem. Pokoleniem dla którego priorytetem była walka o przetrwanie, walka o każdy kawałek chleba. Przecież hitlerowcy nic dobrego nie mogli Cię nauczyć. Potem inna walka na której skupiłaś swoje myśli. Walka o kawałek chleba w domu, walka o swoje podwyższanie wykształcenia, walka o w miarę znośne potrzeby materialne nas, domowników, nas Twoich synów. Nie było czasu na wspólne spacery, na jakieś wyjazdy, gdyż uważałaś że skoro co roku wyjeżdżamy na kolonie to już wszystko w porządku. Nawet zakładowe wycieczki na które wspólnie jeździliśmy były dl Ciebie okazją do wykazania jaką dyscypliną potrafisz trzymać swoich synów. Ja w tych wypadach Twojej miłości jednak nie czułem. Ileż to razy brakowało mi Twojego przytulenia, czasem wspólnego pożartowania, czy zwykłej rozmowy. Kolejny raz powiem, nie zostałaś tego nauczona Ty, nie potrafiłaś przekazać tego mnie.
Dlatego nie żywię dziś do Ciebie żadnej urazy, nie żywię do Ciebie nawet odrobiny nienawiści, nie mam też już odrobiny żalu. Powiem że nawet wybaczam Ci te żelazkowe sznury, bo wiem też że słodki nie byłem.
Wybaczam to czego dobrego od Ciebie nie uświadczyłem, a co potem sam utopiłem w alkoholu.
Proszę i Ciebie Mamo również o wybaczenie, za mój alkoholizm, za moje niecne czasem postępowanie, za to że nie doczekałaś mnie trzeźwego.

Dziś przyszedłem do Ciebie jako inny człowiek. Jako ten który nie pije jako ten który potrafi oddać uczucie, jako ten który będzie się starał postępować może nie tak jak sama byś sobie tego życzyła, ale jako ten z którego na tamtym świecie będziesz mogła byc zadowolona. To Ci naprawdę mogę obiecać.
Twoje zdjęcie jak widzę się rozchmurzyło, więc niech tak pozostanie, jeszcze nie raz sobie pogadamy.
Dziś na koniec mogę Ci zapewnić jedno; nawet wtedy kiedy byłem przez Ciebie bity, nawet wtedy kiedy byłem przez Ciebie krytykowany, nawet wtedy kiedy miałaś wielkie pretensje o moje kontakty z tatą, ja pozostawałem i pozostaję tym Twoim synem który mimo wszystko jednak tą swoją synowską miłością Cię kochał, chociaż nią nie obdarzał. Prszę wybacz mi tak jak i ja Tobie.
Ja od dzisiejszego dnia uważam, że między mną tu na dole i Tobą tam w górze miłości między nami nie braknie. Z mojej strony masz to zapewnione.

Taką rozmowe przeprowadziłem na cmentarzu z moją Mamą w dniu jak wspomniałem mojej drugiej rzcznicy abstynencji. Nie wiem, może tak mi się wydaje, może to jest spowodowane moim widzimisię, jednak od tamtej pory i mnie jest lżej na duszy, i Ta, która z tego zdjęcia na mnie spogląda, jest o wiele pogodniejsza, powiedziałbym nawet bardziej uśmiechnięta.
Ja z kolei nigdy nie zapominam o Jej urodzinach, imieninach, rocznicy śmierci i o niej samej.
_________________
% mnie nie zabiły, to znak, że mam jeszcze coś do zrobienia
 
 
     
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Nie możesz ściągać załączników na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group
Strona wygenerowana w 0,06 sekundy. Zapytań do SQL: 6