Franiu
Moderator

Pomógł: 8 razy Wiek: 73 Dołączył: 24 Mar 2010 Posty: 2768 Skąd: D.G.
|
Wysłany: Pon Lis 08, 2010 17:05 Kiedy obydwoje są uzależnieni
|
|
|
Grażyna Płachcińska
Odwykowy Oddział Dzienny w Koszalinie
Kiedy obydwoje są uzależnieni
W parach, w których obydwoje nałogowo piją, zwykle kobiety delegowane są do leczenia jako pierwsze. W rodzinach, gdzie są dzieci wymagające opieki, częściej niż w innych zdarza się, że wkracza ktoś z zewnątrz, choćby szkoła czy sąd, gdy chodzi o ewentualne odebranie władzy rodzicielskiej. A więc i presja społeczna, i miłość macierzyńska chyba je bardziej mobilizuje. Dorosłe dzieci czasem próbują zmusić któreś z rodziców do leczenia i wtedy również częściej decydują się kobiety. Nie tylko ze względów społecznych, ale też zdrowotnych: są słabszej konstytucji, gorzej znoszą kaca, bardziej cierpią fizycznie.
Jeżeli obydwoje mają kłopoty z piciem, to zwykle przez długi czas jedno ogląda się na drugie: kto ma pierwszy zacząć się leczyć? Licytują się, które gorzej pije, które jest bardziej alkoholikiem. I nawet jak ustalą, że to nie ma większego znaczenia, bo dla jednego i drugiego to jest problem, w 90% żona zgłasza się jako pierwsza. W ciągu swojej wieloletniej pracy na oddziale nie pamiętam takiego małżeństwa, które postanowiłoby, że jednocześnie zgłaszają się na leczenie. On mówi sobie: "Najpierw ona, ja poczekam" - bo uważa, że jest silniejszy, da sobie radę sam, a żona już nie.
Co z druga stroną? Kiedy ktoś przychodzi do mnie i podejmuje wstępną decyzję o leczeniu, zawsze pytam, z kim mieszka, z kogo składa się rodzina i kto w domu pije oraz jaki to może mieć wpływ na jego leczenie. Kiedy na przykład podejmował próby okresowej abstynencji - a alkoholik zawsze je podejmuje - to jak radził sobie z obecnością pijącej osoby w domu. Jak się wtedy czuł? Na ile utrudniało mu to niepicie, prowokowało do picia? Czy da się coś w tym zmienić?
Ludzie podejmują różne próby zmiany, czasem w bardzo agresywny sposób, na przykład awanturami czy biciem usiłując wymusić, żeby partner też nie pił. Pytam, czy to dało jakiś skutek: "Nie, musiałbym się wyprowadzić albo ją wyrzucić. Ale dokąd się przeprowadzę? Nie mam gdzie". Czasami pytam też, czy myślał o tym, żeby ta druga osoba poszła się leczyć. Bywa tak, że komuś to do głowy nie przyszło, ale zwykle słyszę: "Nie, nie, on (ona) na pewno nigdy się nie zgodzi". Tymczasem przez wiele lat kategorycznie odmówiły przyjścia tylko dwie-trzy osoby.
Ona się leczy, on odchodzi. Jeżeli partner osoby zdecydowanej na leczenie przyszedł z taką postawą, że poczeka, aż ona skończy pobyt na oddziale, i jest zaskoczony możliwością terapii dla obojga w tym samym czasie - na przykład żona u nas czy w Stanominie, a on ambulatoryjnie - jest to moment konfrontacji. Z nim, jak twierdzi, nie jest tak źle: oczywiście pije, ale to ona ma problem. Z grubsza co drugiego udaje się przekonać i wtedy zaczynają leczenie każde swoim trybem.
A ci mężowie, którzy nadal twardo stoją na stanowisku, że zaczną się leczyć, gdy żona skończy, i nie chcą nawet pójść na miting AA, później oświadczają, iż doszli do wniosku, że nie mają problemu - i znikają.
Decyzja, że żona się leczy, a mąż rezygnuje, zapada mniej więcej w co drugiej z pijących par. Często on podejmuje krótkotrwałą abstynencję na czas jej leczenia, głównie po to, żeby jej i sobie udowodnić, że nie ma problemu z alkoholem. Równocześnie na początku trochę nawet interesuje się jej leczeniem, w jakiś sposób dopinguje i chwali. Potem usiłuje zmniejszyć intensywność swego picia, nie wytrzymuje już tego pseudokontrolowania i coraz częściej i ostrzej zapija.
Ona w tym czasie potrzebuje mocnego podtrzymywania - pracy w takim kierunku, że leczy się dla siebie, a nie dla niego.
Jak druga strona reaguje na leczenie? Mamy wśród absolwentów naszego oddziału kilka takich małżeństw, w których żony utrzymują abstynencję, a mężowie nadal piją, choć one twierdzą, że częstotliwość jest trochę mniejsza. Są jednak bardziej agresywni po pijanemu, ponieważ trzeźwość żon ich drażni. O ile w początkowym okresie bardzo popierali leczenie, o tyle w późniejszej jego fazie zaczyna się zazdrość o AA, o dalszy kontakt z nami: "Wyleczyłaś się i starczy te osiem tygodni" - mimo wcześniejszych deklaracji i poinformowania, że powrót do zdrowia będzie trwać o wiele dłużej niż pobyt na oddziale.
Zarówno pijący, jak i niepijący mężowie starają się ściągnąć żonę z powrotem do domu i w pośredni lub bezpośredni sposób uniemożliwić kontakty z leczeniem. Jednak zdarza się tutaj pewien paradoks: niepijący wprost nie zachęcają do picia, ale na przykład mówią: "Wyleczyłaś się, to od czasu do czasu na przyjęciu możesz"; natomiast pijący, jeśli sami nie są pijani, nie namawiają swoich kobiet do picia. Wyzywają je od alkoholiczek, ale zabraniają alkoholu. Okazuje się, że jednak abstynencja staje się jakąś wartością.
Jak ich zachęcić? Zdarzają się pary, które na początek są gotowe razem pójść na miting AA. Myślę, że skoro tak, to warto, żeby ten ich pierwszy miting był otwarty, a jeszcze lepiej rocznicowy. Wiemy na oddziale o wszystkich rocznicach, bo nas zapraszają.
One są zawsze uroczyste, dużo się tam mówi o dobrych rzeczach, ludzie traktują siebie nawzajem poważnie i bardzo serdecznie. Pełno tam wspomnień o tym, jak pierwszy raz przyszedłem na miting, i kiedy nasze "pierwszorazowe" małżeństwo słyszy, że ktoś mówi o lękach, które oni teraz przeżywają, to nie ma siły, żeby im coś nie zostało w głowie. Niezwykle ich przyciągają uroczyste, rocznicowe mitingi.
Poradnia mieści się na tym samym korytarzu co oddział, a tam są i kobiety i mężczyźni. Jeżeli więc przychodzi pijąca para, to rozsadzam ich i z dowolną aktualną pacjentką rozmawia ona, a z aktualnym pacjentem on. To jest dodatkowa zachęta i rodzaj zobowiązania - głupio byłoby później nie przyjść.
Najlepiej jest, kiedy obydwoje decydują się na leczenie. Nawet jeżeli w ośrodku jest jedno miejsce, to współmałżonkowi też od razu trzeba coś zaproponować: poradnię czy inny oddział. To drugie nie powinno czekać, aż pierwsze skończy intensywne leczenie.
Potem, kiedy są już w trakcie terapii, zaczyna się pozytywna rywalizacja: kto lepiej się leczy, kto ma większą wiedzę. Po wyjściu z oddziału czy ośrodka w Stanominie porównują różne propozycje dalszych form pracy i zachęcają się nawzajem do takich zajęć, z których to drugie nie korzystało, na przykład: "Jak będzie w oddziale w przyszłym roku trening interpersonalny, to pójdę ja w moich sprawach, a ty możesz pójść na asertywność". Albo dogadują się, które bardziej potrzebuje.
Dla par po leczeniu podstawowym jest też oferta terapii małżeńskiej. Odkąd istnieje oddział, wszystkim parom, w których obydwoje są uzależnieni, a jeszcze nie brali udziału w takich zajęciach, wysyłamy do domu zaproszenia na prowadzoną przez Irenę Śliwińską serię spotkań poświęconych komunikacji w małżeństwie.
Nowe środowisko. Niezwykle ważnym miejscem jest klub abstynenta, tam małżeństwa mogą razem spotykać się z innymi na gruncie towarzyskim - na zabawach, przy piątkowym brydżu. Fakt, że są we dwójkę w takiej sytuacji, powoduje, że przestawić układ na nowy tryb życia jest im łatwiej niż parom, gdzie on jest alkoholikiem, a ona jest współuzależniona. Lepiej aklimatyzują się w klubie, pustynia towarzyska szybciej zapełnia się ludźmi. Potrzebują tego zwłaszcza młodzi, którzy chcą bawić się, tańczyć, a muszą przewartościować swój sposób spędzania wolnego czasu.
W ogóle we dwójkę łatwiej im podejmować decyzje, z kim się mogą bezpiecznie spotykać, zapraszać, u kogo bywać. W małżeństwach, gdzie jedno jest uzależnione, a drugie nie, wprawdzie zwykle nie ma dużego picia, ale często pojawia się dylemat: "Moja żona nie jest alkoholiczką, ona tę lampkę wina może, ja nie. Jej zależy na tej uroczystości, więc się przemęczę, zapłacę nawrotem, a przynajmniej złym samopoczuciem. Pójść czy nie?" Nawet jeśli ona wtedy mówi, że nie pójdzie, to mąż nie chce, żeby się poświęcała dla niego... i powstaje zamęt. A tamci mają jasną sytuację: albo obydwoje decydują się, że idą tam, gdzie się pije, i obydwoje będą za to płacić, albo wspólnie rezygnują. Łatwiej od razu o tym mówić, łatwiej postanowić, jakich ludzi zapraszamy, do kogo nie chodzimy, słowem - łatwiej organizować swoje kontakty towarzyskie i rozrywki pod katem nieobecności alkoholu.
Zdarza się, że osoby współuzależnione odkrywają swoje uzależnienie: mąż jest w trakcie leczeniu, a żona pracując nad współuzależnieniem dochodzi do wniosku, że też ma problem z alkoholem (zwykle najpierw zwraca uwagę na leki). Wcześniej, przy objaśnianiu mechanizmów choroby alkoholowej mówię o tym, że często kobiety siadają do kieliszka razem z mężem, żeby on mniej pił, i nawet nie wiedzą, kiedy same się uzależniają.
Jeśli jakaś kobieta z grupy dla żon rozpozna u siebie alkoholizm, ważne jest, żeby zadbać o reakcję grupy i o swoje reakcje: przyjąć to zupełnie naturalnie, nie dziwić się, powiedzieć: "Świetnie, że to zobaczyłaś. Chętnie ci pomogę" i od razu propozycja: "Ty też możesz zacząć leczenie". Przynosi to jakiś rodzaj ulgi, ale też lęk i wstyd: "Co to będzie, jak ja się przyznam? Mąż będzie miał wielką satysfakcję".
W tej sytuacji bardzo pomaga fakt, że żony mają już za sobą edukację. Po pierwszym szoku rozpoznania, że "ja też mam problem", przychodzi czas przygnębienia i smutku. Ale ponieważ one już pracowały nad swoimi uczuciami, potrafią brać na nie odpowiedzialność i w terapii są bardzo współpracujące.
Bywa też, że uzależnieniu towarzyszy współuzależnienie. Od czasu do czasu, kiedy ktoś przychodzi na indywidualne konsultacji z problemami czy kryzysami małżeńskimi, trzeba ją lub jego wysłać na miting Al-Anonu. Czasem też - chociaż na to trudniej namówić - zalecamy udział w cyklu edukacyjnym dla współuzależnionych (oczywiście z pominięciem samej choroby, bo edukację o uzależnieniu mają już za sobą). Chętnie też czytają literaturę, a ponieważ ciągle piszą dzienniczek uczuć, rozpoznają u siebie koalkoholowe rodzaje zachowań i starają się je zmienić.
Znam taką parę, w której oboje są uzależnieni, oboje po leczeniu i on utrzymuje się w długiej abstynencji, w kontakcie z klubem, grupą AA i oddziałem, natomiast ona nie i od czasu do czasu zapija. Mąż próbował z tym walczyć, chyba nawet raz czy dwa ją uderzył, a teraz na czas jej picia wyprowadza się z domu. Pomieszkuje u trzeźwych alkoholików, dużo wtedy pracuje, chodzi na mitingi, mówi o tym, że mu trudno, bo ona właśnie ma trzydniówkę. Zrezygnował z prób namawiania i zmuszania jej do leczenie, natomiast zabezpiecza siebie. A kiedy ona przestaje pić, on wraca do domu.
W małżeństwach, o których mówimy, więcej cech współuzależnienia występuje u kobiet: mają skłonność do kontrolowania, do wikłania się w sprawy picia męża. U alkoholików, którzy mają żony alkoholiczki takie tendencje są znacznie słabsze. Mężczyźni w swoim gronie wzmacniają postawę, że to jest jej problem i jemu nie wolno się tym zajmować. Czasem mąż bardzo się przejmuje: "Nie wiem, gdzie ona jest, co tam robi, a może się napiła? Obawiam się, że narozrabia". Mówi o tym na mitingu i mężczyźni - nie kobiety - pilnują zasady "przestań pomagać" i taki mąż nieraz mówi: "Nie będę jej szukał i skądś wyciągał, bo to zagraża mojej trzeźwości".
Kobiety mają więcej takich zachowań, ponieważ dla nich z taką sytuacją wiążą się różne sprawy ważne dla związku: "Czy on, jak zapije, nie zdradzi mnie z jakimiś innymi babami? Jak się napije, to się napije, ale może mnie zdradzi, zostawi, oszuka - mnie jako kobietę. Bo ja jestem alkoholiczką, to może jestem gorsza?" Wtedy zaczyna coraz bardziej o niego zabiegać i myślę, że to również powoduje wzrost zachowań koalkoholowych.
[tekst ukazał się w miesięczniku "Świat Problemów" nr 12 (35) grudzień 1995] |
_________________ "Przebaczenie jest dwukierunkową drogą, bo ilekroć przebaczamy komuś, przebaczamy również samemu sobie."
http://www.blok.rzsa.pl/ |
|