Strona Główna Witaj na stronach niepije.com.pl
Forum wsparcia, dla osób uzależnionych i współuzależnionych od alkoholu.
Dawniej niepije.net


FAQFAQ  SzukajSzukaj  UżytkownicyUżytkownicy  GrupyGrupy  StatystykiStatystyki
RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  AlbumAlbum  DownloadDownload

Poprzedni temat «» Następny temat
Zamknięty przez: Alosza
Wto Mar 30, 2010 21:45
WIZJA DLA CIEBIE WK.AA
Autor Wiadomość
Franiu 
Moderator


Pomógł: 8 razy
Wiek: 73
Dołączył: 24 Mar 2010
Posty: 2768
Skąd: D.G.
Wysłany: Sob Mar 27, 2010 20:01   WIZJA DLA CIEBIE WK.AA

WIZJA DLA CIEBIE WK.AA

Dla większości ludzi normalnych picie oznacza radość, wiąże się z życiem towarzyskim i pobudza barwną wyobraźnię. Rodzi beztroskę, przyjacielska zażyłość i uczucie, ze Zycie jest piękne. Nie dla nas! Nie takie stany towarzysza nam w ostatnich dniach intensywnego picia. Znikają owe przyjemności. Pozostały już tylko wspomnieniami.
Nigdy nie potrafiliśmy wskrzesić tych wspaniałych chwil z przeszłości. Pozostała uparta tęsknota, by cieszyć się życiem tak jak kiedyś i rozpaczliwa obsesja, ze jakiś nowy cud samokontroli umożliwi nam to. Zawsze była potem jeszcze jedna próba. l jeszcze jedna porażka.
Im mniej okazywano nam tolerancji, tym bardziej uciekaliśmy od społeczeństwa, od życia. Kiedy zapanował nad nami Alkohol - Król i staliśmy się zalęknionymi poddanymi w jego szalonym królestwie, opadła na nas chłodna mgła -samotność. Owa mgła gęstniała, potężniała. Niektórzy z nas szukali melin i innych plugawych miejsc w nadziei znalezienia tam towarzystwa, zrozumienia i aprobaty. Chwilami się to udawało, osiągaliśmy chwilowe zapomnienie. Potem przychodziło przebudzenie i straszne ockniecie się twarzą w twarz z ohydnymi czterema jeźdźcami Apokalipsy - Strachem, Chaosem, Frustracja, Rozpacza. Alkoholik czytający te słowa z pewnością zrozumie, o czym piszemy.
Niekiedy alkoholik, gdy jest chwilowo "suchy" wyznaje wcale mi nie brakuje picia. Czuje się lepiej. Pracuje lepiej. Przyjemniej spędzam czas". Jako zdrowiejący alkoholicy uśmiechamy się, słysząc te słowa. Wiemy, ze nasz przyjaciel zachowuje się jak chłopak, który gwiżdże w ciemności, aby dodać sobie animuszu. Oszukuje samego siebie. W duchu dałby wszystko za wypicie kilku kieliszków, gdyby tylko mu to uszło płazem. Za chwile znów próbuje starej gry bo nie jest szczęśliwy z powodu swojej abstynencji. Nie wyobraża sobie życia bez alkoholu. Pewnego dnia nie będzie umiał wyobrazić sobie życia ani z alkoholem, ani bez niego .Wtedy dopiero, jak mało kto, pozna co to jest samotność.
Wówczas uświadomi sobie, ze znalazł się na skraju przepaści. Będzie życzył sobie już tylko śmierci. Otóż my, alkoholicy, staramy się właśnie takim ludziom wskazać wyjście z matni. Niektórzy z nich, w zasadzie podzielając nasze poglądy, mówili: "Tak, oczywiście, chciałbym zacząć wszystko od nowa. Ale czy muszę być skazany na Zycie, w którym będzie nudno, ponuro i wręcz głupio? Czy muszę udawać ,jak inni - tak zwani porządni ludzie- że to jest prawdziwe Życie, które mnie zadowala? Wiem, że muszę rzucić alkohol. Rozumiem, że od tego trzeba zacząć. Ale jak to zrobić? I co proponujecie zamiast picia?" Na takie pytania odpowiadamy mniej więcej tak: zamiast alkoholu oferujemy wam nie jego namiastkę, substytut, ale znacznie więcej! Proponujemy wam wejście do Wspólnoty Anonimowych Alkoholików. We wspólnocie tej uwolnisz się od trosk, zmartwień i nudy. Na nowo obudzi się twoja wyobraźnia. Życie nabierze nowego sensu. Przed sobą masz najbardziej owocne lata swego życia. We wspólnocie znaleźliśmy braterstwo, troskliwa pomoc. I ty znajdziesz w AA to, czego najbardziej potrzebujesz. Niektórzy z was z niedowierzaniem pytają: Jak to możliwe? Jak to? I zaraz potem: Gdzie szukać ludzi, o których mówicie? Nowych przyjaciół możesz spotkać w swoim własnym otoczeniu. W zasięgu twej reki umierają pozbawieni wszelkiej pomocy alkoholicy. Gina w beznadziei, jak ludzie na tonącym okręcie. Jeśli mieszkasz w dużym mieście są w nim tysiące takich ludzi. Dobrze i źle sytuowanych, stojących na różnych szczeblach drabiny społecznej, bogatych i biednych. Wszyscy oni są przyszłymi członkami Wspólnoty Anonimowych Alkoholików. Wśród nich znajdziesz przyjaciół na cale życie. Połączą cie z nimi nowe i wręcz cudowne więzi, bowiem razem umkniecie od klęski i rozpoczniecie ramie w ramie - wspaniałą podróż. Wówczas pojmiesz, co to znaczy dawać siebie innym. Dawać po to, by mogli przetrwać i zacząć żyć od nowa. Zdołasz zrozumieć całą głębie przykazania "kochaj bliźniego swego, jak siebie samego".
Trudno doprawdy w to uwierzyć, ale w istocie alkoholicy mogą stać się na nowo ludźmi szczęśliwymi, poważanymi i użytecznymi społecznie. Czyż można wydobyć się z tak wielkiej nędzy, beznadziejności, zmienić tak złą opinie o sobie?
Odpowiadamy: skoro stało się to z nami może udać się i tobie. Jeśli będziesz pragnął tego ponad wszystko, wykorzystasz nasze doświadczenie, to jesteśmy pewni, ze tak się stanie.
Żyjemy w epoce cudów. Nasze własne ozdrowienie jest tego przykładem. Mamy nadzieję, że jeśli koło ratunkowe tej książki spuścimy na wszechświatowy ocean alkoholizmu, wówczas pogrążeni w beznadziei alkoholicy uchwycą się go, aby skorzystać z naszych rad. Jesteśmy pewni, że wielu z nich stanie na nogi i rozpocznie nowa drogę. Skontaktują się z następnymi chorymi i Wspólnota Anonimowych Alkoholików powstanie w każdym mieście, w każdej osadzie. W ten sposób powstaną przystanie dla tych, którzy muszą znaleźć drogę wyjścia z ciemnego tunelu. Z rozdziału "Praca z innymi dowiedziałeś się, jak nawiązujemy kontakt i pomagamy zdrowieć innym. Przypuśćmy, że dzięki tobie kilka rodzin podjęło nowy sposób życia. Zapewne będziesz chciał wiedzieć więcej o tym, jak postępować dalej. By dać ci przedsmak twojej przyszłości przedstawimy rozwój naszej wspólnoty. Oto jej dzieje w największym skrócie: Dawno temu, w 1935 roku, jeden z nas odbył podróż do pewnego miasta na zachodzie Stanów. Z zawodowego punktu widzenia podróż ta nie udała się. Gdyby zakończyła się sukcesem stanąłby finansowo na nogi. Była to wtedy dla niego sprawa zasadniczej wagi. Przedsięwzięcie kompletnie się jednak nie powiodło i sprawa zakończyła się w sadzie. Nasz bohater przeżył wstrząs. Rozczarowaniu towarzyszył bunt wewnętrzny.
Gorzko rozczarowany znalazł się w obcym mieście, ośmieszony i prawie bez grosza. Wciąż slaby fizycznie i niepijący od paru zaledwie miesięcy zrozumiał groźbę swojej sytuacji. Tak bardzo chciał z kimś porozmawiać, ale z kim? Pewnego ponurego popołudnia przemierzał korytarz hotelowy zastanawiając się, jak i z czego zapłacić rachunek. W kacie holu stała gablota z informacjami o działalności miejscowych kościołów. W drugim końcu korytarza znajdowało się wejście prowadzące do atrakcyjnego baru, pełnego bawiących się ludzi. Tam mógłby znaleźć towarzystwo i odprężenie. Bez wypicia kilku kieliszków nie miałby odwagi nawiązać znajomości i byłby skazany na spędzenie weekendu samotnie. Oczywiście, nasz przyjaciel wiedział, ze nie powinien pic alkoholu. Ale przecież - pomyślał - dlaczegóż nie posiedzieć w barze przy butelce wody sodowej? Czyż w końcu nie zachowuje abstynencji już blisko sześć miesięcy? Może... nawet mógłbym - rozważał - zaryzykować wypicie, powiedzmy, trzech kieliszków. Tylko tyle - nie więcej! Nagle ogarnął go strach. Poczuł, ze znalazł się na kruchym lodzie. Znów odezwało się w nim stare szaleństwo, popychające do wypicia tego pierwszego kieliszka. Wzdrygnął się i zawrócił do gabloty z informacjami o Kościołach. Z baru dochodziły dźwięki muzyki, wesoły gwar. Gdybym tam wszedł- rozważał- co z moja odpowiedzialnością zarówno za rodzinę ,jak innych alkoholików - ludzi, którym grozi śmierć, nieświadomych, ze mogą zdrowieć. W tym mieście jest ich na pewno wielu. Postanowił zadzwonić do któregoś z księży. Poczuł, ze wraca mu rozsadek. Dziękując za to Bogu, wybrał na chybił trafił - numer telefonu do jednego z kościołów. Wszedł do budki telefonicznej podniósł słuchawkę. Rozmowa z duchownym ujawniła możliwość nawiązania kontaktu z pewnym człowiekiem, mieszkańcem miasta. Był to ktoś bardzo zdolny i w przeszłości szanowany. Pogrążony w alkoholowym szaleństwie i rozpaczy zbliżał się do skraju przepaści. Jego Zycie przedstawiało typowy obraz: zapuszczony dom, chora zona, zaniedbane dzieci, zaległe rachunki, słowem katastrofa tuz za progiem. Ów człowiek pragnął wyzwolić się z alkoholizmu, ale nie wiedział jak. Wypróbował wszystkie znane mu sposoby. Był boleśnie świadomy tego, ze jest w jakiś sposób nienormalny , wszelako nie rozumiał, co znaczy być alkoholikiem*.
Kiedy nasz przyjaciel opowiedział temu człowiekowi o własnych doświadczeniach, przyznał, ze cala jego siła woli nie jest w stanie zapobiec - na dłuższy czas - piciu. Zgodziliście, ze bezwzględnie potrzebuje jakiejś nowej duchowej motywacji. Ale zarazem cena, która musiałby zapłacić za ten program duchowego rozwoju wydawała mu się zbyt wysoka. Wyznał swemu gościowi, iż żył w nieustannym strachu, aby nikt z ludzi, na których opinii mu zależało, nie dowiedział się o jego alkoholizmie.
Ulegał oczywiście, tej znanej alkoholikom obsesji - tylko nieliczni ludzie wiedza o tym, ze ma on problemy z piciem. Nie miał zamiaru w idiotyczny sposób narażać swej kariery zawodowej, przysparzać zmartwień rodzinie, przyznać się do swych kłopotów przed ludźmi, od których zależał jego byt materialny. Jestem gotów - twierdził - zrobić wszystko tylko nie to. Jednak to, co mu powiedział nasz przyjaciel, zaintrygowało go. Wywiązała się pożyteczna rozmowa w domu owego człowieka. Po kilku tygodniach, gdy wydawało mu się, iż znakomicie panuje nad sytuacja, przyszło załamanie. Wpadł w potężny ciąg picia. Było to pijaństwo straszliwsze od wszystkich poprzednich, podczas którego dopiero zrozumiał, ze pomóc mu może tylko Bóg. Któregoś dnia postanowił ostatecznie "wziąć byka za rogi" i poinformować wreszcie o swych kłopotach tych, na których opinii najbardziej mu zależało. Ku swemu zdziwieniu został przyjęty życzliwie. Przy okazji okazało się, ze wielu znajomych dobrze wiedziało o jego problemie.
Potem wsiadł do samochodu i zaczął odwiedzać tych, którym kiedyś wyrządził krzywdę. Czynił to z wielka obawa, ponieważ w jego sytuacji zawodowej mogło to oznaczać całkowitą ruinę. O północy wrócił do domu. Był wyczerpany, ale zadowolony. Od tego dnia nie wypił ani kieliszka alkoholu.
Obecnie jest osoba wielce szanowana w swym środowisku. W ciągu czterech lat trzeźwości naprawił złą reputacje, na która zapracował przez trzydzieści lat picia. Nasi dwaj przyjaciele nie mieli jednak łatwego życia. Obaj musieli pokonać inne trudności i nieustannie uważać na swój stan psychiczny. Pewnego dnia zadzwonili do przełożonej pielęgniarek w miejscowym szpitalu z pytaniem, czy przebywa na oddziale jakiś "prawdziwy" alkoholik. Odpowiedziała:
"Tak mamy tutaj takiego; właśnie pobił kilka pielęgniarek, bo po pijanemu zupełnie traci głowę. Gdy trzeźwieje, jest wspaniałym człowiekiem, ale przebywa w szpitalu już ósmy raz w ciągu sześciu miesięcy. Kiedyś był znanym w mieście prawnikiem. A dzisiaj... Musieliśmy go związać pasami opisu pielęgniarki wynikało, ze ów człowiek nie rokował zbyt wielkich nadziei na wydobycie się z alkoholizmu. Tym bardziej, ze wówczas nie umiano jeszcze w pełni zrozumieć czynnika duchowego w procesie zdrowienia. Mimo wszelkich obaw nasz przyjaciel powiedział do pielęgniarki: "Proszę - jeśli to możliwe - o umieszczenie go w oddzielnym pokoju. Przyjdziemy go odwiedzić". Dwa dni później wspomniany pacjent i przyszły członek Wspólnoty AA, szklanym wzrokiem gapił się na dwóch nieznajomych ludzi, którzy stali przy jego łóżku. Spytał: "Kim panowie jesteście? Dlaczego przeniesiono mnie do oddzielnego pokoju? Zawsze przedtem byłem na ogólnej sali". Jeden z gości powiedział: "Zamierzamy ci pomóc zdrowieć z alkoholizmu". Twarz chorego wyrażała stan zupełnej rezygnacji. Powiedział: "Wasz wysiłek jest bezcelowy. Jestem skazany na zagładę. Ostatnio trzykrotnie upiłem się po drodze do domu, gdy tylko wypisano mnie z tego szpitala. Boje się wręcz wyjścia poza szpitalne drzwi. Zupełnie siebie nie rozumiem" . Następnie obaj goście przez godzinę opowiadali mu o swych doświadczeniach z alkoholem. Chory raz po raz przerywał im wtrącając: "To tak, jak ja...! To zupełnie tak, jak u mnie. W ten sposób właśnie pije". Chory dowiedział się od przybyszów o tym, ze cierpi na ostre zatrucie alkoholowe, które wyniszcza zarówno ciało, jak i mózg. Uświadomili mu, jak działa umysł alkoholika w chwilach poprzedzających wypicie pierwszego kieliszka. Chory znów przytaknął:
"Tak, to dokładnie obraz mojego myślenia. Dobrze znam się na tym, o czym mówicie. Ale doprawdy nie wiem, co z tego może wynikać dla mnie? Wy, panowie, jesteście "kimś" ,ja tez kiedyś coś znaczyłem, ale teraz jestem nikim. Z tego, co od was usłyszałem wnoszę bardziej niż kiedykolwiek, że nie potrafię już przestać".
Usłyszawszy to obaj goście parsknęli śmiechem. Chory zareagował: "Do licha, ja nie widzę w tym nić śmiesznego". Obaj przyjaciele opowiedzieli mu potem o swoim doświadczeniu duchowym oraz o programie, który realizują. Znów im przerwał: "Kiedyś mocno wierzyłem w Kościół, ale cóż tu może pomóc Kościół? Rano na kacu modliłem się do Boga, przysięgając Mu, że nigdy więcej nie wezmę kropli alkoholu do ust, a o dziewiątej byłem już ugotowany" . Następnego dnia jego nastawienie nieco się zmieniło. Przemyślał wszystko, co mu powiedzieli goście. "Być może macie racje - powiedział - Bóg w istocie powinien być w stanie zrobić wszystko". Po chwili dodał: "Ale prawdę mówiąc, nic nie uczynił dla mnie, gdy sam usiłowałem wałczyć z nałogiem" . Trzeciego dnia chory prawnik oddał swój los w ręce Stwórcy i stwierdził, że jest gotów zrobić wszystko co trzeba, by ozdrowieć. Niebawem odwiedziła go żona, nie mając odwagi robić sobie nowych nadziei, ale zauważyła jakaś zmianę w zachowaniu męża,. W chorym dokonywała się duchowa przemiana. Tego dnia po południu chory ubrał się i - jako wolny człowiek - opuścił szpital. Wkrótce zaangażował się w kampanię wyborczą. Wygłaszał przemówienia, często brał udział w różnych zebraniach trwających niekiedy całe noce. Przegrał wybory tylko nieznacznie. Ale odnalazł Boga, a znajdując Go odnalazł siebie.
Działo się to w czerwcu 1935 roku. Od tego czasu nie wypił kropli alkoholu. Wkrótce stal się szanowanym, pożytecznym członkiem społeczeństwa. Pomógł w zdrowieniu wielu innym alkoholikom. Znalazł swe miejsce w Kościele, w którym tak długo był nieobecny. W ten sposób liczba niepijących alkoholików w mieście wzrosła do trzech. Wszyscy oni czuli potrzebę przekazania innym tego, w co sami uwierzyli, gdyż w przeciwnym razie znów groziłoby im utoniecie. Po kilku nieudanych próbach znalezienia innych alkoholików zjawił się wreszcie kandydat na czwartego członka ich grupy. Skierował go do nich znajomy, który usłyszał gdzieś o ich pożytecznej misji. Nowy okazał się być beztroskim młodym "narwańcem". Jego rodzice nie mogli zorientować się czy chce zdecydowanie przestać pic. Jako głęboko. religijni ludzie byli bardzo zmartwieni faktem, ze ich syn gwałtownie odżegnał się od Kościoła. Cierpiał on bardzo z powodu swego pijaństwa, ale zdawało się, ze już nic się nie da dla niego zrobić. Zgodził się jednak pójść na kuracje do szpitala. Został umieszczony w tym samym pokoju, który niedawno opuścił znany już nam prawnik. Trzej mężczyźni postanowili odwiedzić go. Gdy wyjaśnili mu cel swej wizyty, chory powiedział: "Sposób jaki przedstawiacie tę całą duchową sprawę, zdaje się być sensowny. Gotów jestem przyłączyć się do was. Może jednak moi rodzice mieli rację". W ten sposób nasza wspólnota powiększyła się o kolejnego członka. Przez cały ten czas człowiek z hotelu, o którym opowiedzieliśmy na początku, przebywał w mieście. Pozostał w nim około trzech miesięcy. Potem powrócił do swego domu. Na miejscu pozostali prawnik i ów młody "narwaniec". Ci dwaj ludzie odkryli, ze w ich życiu zaczyna się dziać coś zupełnie nowego. Chociaż obaj wiedzieli, ze jeśli chcą zachować trzeźwość muszą pomagać innym to jednak nie ten motyw wysunął się w ich życiu na pierwszy plan. Górowało nad nim poczucie szczęścia, które znaleźli w poświeceniu się dla innych ludzi.
Swoje domy, skromne zasoby finansowe i wolny czas z radością dzielili z cierpiącymi współbraćmi. W dzień. czy w nocy gotowi byli umieścić chorego alkoholika w szpitalu i zaopiekować się nim później. Wspólnota powiększała się. Przeżyli również sporo przygnębiających niepowodzeń. W takich przypadkach starali się przede wszystkim pomóc rodzinom alkoholików, namawiając je do przyjęcia duchowego sposobu życia, który przyniesie ulgę w ich zmartwieniach i cierpieniach. Po półtorarocznej pracy tym trzem ludziom udało się pozyskać do współpracy kolejnych siedmiu alkoholików.
Widywali się często. Nie było prawie wieczoru, żeby w czyimś domu nie odbyło się małe spotkanie mężczyzn i kobiet, uszczęśliwionych wyzwoleniem się od nałogu i bezustannie rozmyślających nad tym, jak udostępnić ich odkrycie komuś nowemu. Ponadto, mieli zwyczaj wyznaczać jeden wieczór w tygodniu na spotkanie, w którym mógł wziąć udział każdy zainteresowany ich sposobem życia. Oprócz rozwoju wspólnoty i celów towarzyskich, zasadnicza sprawa było zaoferowanie nowym ludziom czasu i miejsca,w którym mogliby mówić o swoich problemach. Ludzie spoza wspólnoty zaczęli przejawiać zainteresowanie nią. Pewne małżeństwo oddało swój duży dom do dyspozycji tej przedziwnej zbieraniny. Para ta było wprost zafascynowana programem. Wiele zrozpaczonych zon odwiedziło ten dom, by znaleźć w nim miłujące i rozumiejące towarzystwo kobiet, znających te problemy, by usłyszeć z ust ozdrowieńców, co się z nimi stało. Przychodziły po rade, w jaki sposób ich krnąbrne "połowy" mogą zostać umieszczone w szpitalu i jak należy do nich podejść przy następnej "wpadce ". Wielu mężów, wciąż oszołomionych swymi szpitalnymi przeżyciami, przekraczając próg tego domu znalazło wolność. Wielu alkoholików znalazło odpowiedzi na dręczące ich dylematy. Ulegli wesołemu nastrojowi wspólnoty, która śmiejąc się z własnych, rozumiała nieszczęścia innych. Kapitulowali całkowicie po usłyszeniu historii kogoś - w pokoju na pięterku - kto miał dokładnie takie same przeżycia i trudności. Wyraz twarzy kobiet, coś nieuchwytnego w oczach mężczyzn, stymulująca i elektryzująca atmosfera tego miejsca przekonały ich, ze nareszcie znaleźli przystań.
Praktyczne podejście do ich problemów, brak jakiejkolwiek nietolerancji, bezpośredniość, prawdziwa demokracja i zadziwiająca wyrozumiałość tych ludzi robiła na nich nieodparte wrażenie. Razem z żonami opuszczali ten dom upojeni myślą o tym, czego mogli teraz dokonać dla swych znajomych i ich rodzin. Wiedzieli, że mają teraz mnóstwo nowych przyjaciół. Wydawało im się, że znali tych ludzi od lat. Ujrzeli cuda, które przytrafiły się innym i których sami mieli doświadczyć. Ukazała im się wielka prawda - ich Miłujący i Wszechmocny Stwórca. Dom ów z trudem mieści obecnie swych gości. Ich liczba wynosi z reguły sześćdziesiąt do osiemdziesięciu osób na tydzień. Przyciąga on alkoholików z bliska i z daleka. Rodziny podróżują samochodami wiele mil, aby wziąć udział w spotkaniach. W miejscowości odległej o trzydzieści mil jest Wspólnota AA licząca piętnastu członków. Sadzimy, że pewnego dnia może osiągnąć kilkaset osób, jako że jest to wielkie miasto.** Zycie Wspólnoty Anonimowych Alkoholików, to coś więcej niż uczęszczanie na spotkania i odwiedzanie szpitali. Porządkowanie zagmatwanego życia, łagodzenie sporów rodzinnych, odbudowywanie więzi miedzy dziećmi a rodzicami, pożyczanie pieniędzy, pomoc wzajemna przy załatwianiu pracy to sprawy będące na porządku dziennym. Nikt nie upadł zbyt nisko, ani nie ma tak złej sławy, by nie zostać przyjęty serdecznie pod warunkiem, ze chce się szczerze poprawić. Nie istnieją dla nas ani różnice społeczne, ani niskie uczucia rywalizacji czy zazdrości. Jesteśmy rozbitkami z tego samego okrętu, odrodzeni i zjednoczeni pod władzą jednego Boga. Nasze serca i umysły nastawione są na dobro innych. Sprawy, do których zwykle inni przywiązują wielka wagę, nie maja dla nas istotnego znaczenia. Jakże mogłoby być inaczej?
W podobnych warunkach te same zjawiska i procesy zaczęły występować w wielu miastach na wschodzie Stanów Zjednoczonych. W jednym z tych miast znajduje się znany w całym kraju szpital dla alkoholików i narkomanów. Przed sześciu laty jeden z członków naszej wspólnoty był pacjentem tej lecznicy. Wielu z nas, Anonimowych Alkoholików odczuwało po raz pierwszy w budynku tego szpitala obecność Boskiej Wszechmocy. Jesteśmy wdzięczni lekarzowi, który mimo ze mógłby narazić swoja zawodowa opinie, otwarcie przyznał, iż wierzy w słuszność i skuteczność programu i metody AA. Co kilka dni ów lekarz sugerował przyjecie naszego programu któremuś ze swoich pacjentów. Zrozumiawszy doskonale
naszą idee, potrafił on trafnie wybrać tych chorych alkoholików, którzy byli gotowi do przyjęcia naszego programu i w najpełniejszy sposób pragnęli go urzeczywistniać.

* Mowa tu o odwiedzinach Billa i doktora Boba u przyszłego trzeciego członka
Wspólnoty AA. Doprowadziło to później do powstania pierwszej grupy AA
w Akron w stanie Ohio w 1935 r.
** Pisane w 1939 roku.

Będziemy z Tobą we Wspólnocie Ducha i z pewnością spotkasz
niektórych z nas na Drodze Szczęśliwego Przeznaczenia.
Niech Bóg cię błogosławi i prowadzi. Zatem - do zobaczenia
_________________
"Przebaczenie jest dwukierunkową drogą, bo ilekroć przebaczamy komuś, przebaczamy również samemu sobie."
http://www.blok.rzsa.pl/
Ostatnio zmieniony przez Alosza Czw Kwi 01, 2010 16:35, w całości zmieniany 2 razy  
 
 
     
Wyświetl posty z ostatnich:   
Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Nie możesz ściągać załączników na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group
Strona wygenerowana w 0,05 sekundy. Zapytań do SQL: 9